Dalej, wyżej i głębiej

Kiedy kilka lat temu poznaliśmy Celinkę i Edwarda, z ludzkiego punktu widzenia dzieliło nas chyba wszystko: pokolenia, doświadczenie Ruchu, wreszcie doświadczenie wiary. Przez lata nie wiedziałam, że Edward jest profesorem na Politechnice, widziałam za to, że zazwyczaj pierwszy chwytał miotłę czy nosił krzesła, a cicha obecność Celinki jako ekonoma Ruchu w diecezji była budującym świadectwem solidności. W tym roku obchodzili 49. rocznicę ślubu i 30. rocznicę uczestnictwa w Ruchu Światło-Życie. W zeszłym roku przeżyliśmy wspólnie sesję o pilotowaniu nowych kręgów i był to dla nas praktyczny dowód na to, że faktycznie w Ruchu nie ma emerytury.

palczak1

Życiowa sprawa

Zobaczyłem, że Ruch Światło-Życie daje mi możliwość ciągłego wzrostu.

Celinka: Do Ruchu wchodziliśmy z dosyć sceptycznym nastawieniem, bo nie wiedzieliśmy, co to jest. Było w nas jednak pragnienie znalezienia czegoś, co powodowałoby wzrost naszej wiary. Uczestniczyliśmy w różnych kursach, spotkaniach i dalej poszukiwaliśmy, bo czuliśmy pustkę. Owszem, czytaliśmy Pismo Święte, ale brak w tym było głębszego spojrzenia – czytaliśmy, żeby wiedzieć. Punktem zwrotnym w naszym życiu okazał się udział w rekolekcjach w Krościenku w 1983 roku. Wprawdzie nie było już wtedy ojca Blachnickiego, bo był za granicą, ale jego duch tam był i wszyscy to czuliśmy. Siostra Jadwiga potrafiła nam przekazać charyzmat Ruchu, a przede wszystkim nauczyła nas modlitwy: Namiotu Spotkania, obcowania ze Słowem Bożym na różne sposoby. Ważne okazało się poznanie dialogu małżeńskiego – nie prowadziliśmy nigdy wcześniej takich rozmów. Od tego czasu zaangażowaliśmy się w pracę we wspólnocie, początkowo bardzo intensywnie. Byliśmy animatorami, parą rejonową i ciągle przeżywaliśmy nowe fascynacje. Każda kolejna oaza wnosiła coś nowego do naszego życia.

palczak2

Edward: W moim przypadku zaczęło się od przekazanego mi przez rodziców przekonania, że najważniejsze jest zbawienie człowieka i przestrzeganie zasad danych przez Boga. Ale dopiero po wstąpieniu do Ruchu dostałem szansę doświadczenia życia z Bogiem. Poprzez rekolekcje, zwracanie się do Boga, otrzymałem ogromną nadzieję i wsparcie. Szukałem tego wcześniej i nie mogłem znaleźć. Teraz dopiero widzę, jak bardzo się miotałem i ile energii straciłem.

Ogromnie mnie poruszyły cztery prawa życia duchowego i wiele czasu poświęciłem na rozważania nad nimi. Jaki jest ten wspaniały plan Boga wobec mnie? Czy znam ten plan? Czy mogę go realizować, skoro mam tyle problemów? To spowodowało, że zacząłem pracować nad sobą, nad elementami życia, których dotąd w ogóle nie kontrolowałem. Starałem się eliminować przyzwyczajenia, ziemskie naleciałości, panować nad słowami.

Praca nad sobą i wzrost do dzisiaj dają mi ogromną radość. W życiu duchowym nie może być statyki, bo wtedy zaczyna się opadanie, a tu musi być ciągły wzrost, choćby w minimalnych elementach. Walka duchowa nigdy nie ustaje, praca jest do końca. Pamiętam taką scenę z wnukami. Sylwia trąciła swojego brata. Pytam ją, dlaczego to zrobiła. A nie wiem – padła odpowiedź – jakoś tak chciałam go potrącić. Ale to niedobrze – mówię jej – coś mu się mogło stać. I pada odpowiedź: Dziadek, wiesz? Coś mi tak teraz mówi, żebym Cię nie słuchała, ale ja jednak będę słuchała! Sylwia powiedziała wtedy ogromnie ważne słowa, to już był jej początek pracy nad sobą.

Ruchowi zawdzięczam również inne spojrzenie na swoje otoczenie, rodzinę, na Mszę świętą. Każdy jej fragment jest teraz dla mnie spotkaniem z Chrystusem. I to w Ruchu właśnie odkryłem nowe zjawisko – wspólnotę. Zobaczyłem, jak bardzo pozwala ona wzrastać duchowo. Dużym przeżyciem było dla mnie to, że wspólnota zaczęła się za mnie od razu modlić, gdy tylko dowiedziała się o chorobie nowotworowej. Wcale o to nie zabiegałem, to wyszło spontanicznie od nich. Odczuwam tę wspólnotową modlitwę, za którą jestem bardzo wdzięczny. Nie ma we mnie na przykład lęku z powodu choroby. Traktuję ją jak sportowe wydarzenie – muszę po prostu co jakiś czas coś zrobić, iść na zabiegi.

palczak3

Kościół dla wszystkich

Zostałem „porwany” na pierwsze spotkanie od układania kamieni na budowie nowego kościoła, prosto od pracy.

Celinka: Próbowaliśmy angażować do Ruchu sąsiadów. Przyszli na kilka spotkań i powiedzieli, że to jest dla nich za trudne; im wystarczy niedzielna Msza święta i modlitwa. Początkowo mnie denerwowało, kiedy ksiądz mówił, że Ruch jest elitarny. Wtedy myślałam, że to znaczy, że jesteśmy wybrani, lepsi, ale z biegiem czasu zrozumiałam, że jest elitarny w tym sensie, iż ogromnie wymagający. A im starsi ludzie, tym trudniej jest wejść do Ruchu, bo relacje między nimi i najbliższymi są bardziej skomplikowane i niepoukładane niż na początku małżeństwa. Dialog, wspólna modlitwa stają się czasem wyzwaniem. Zresztą ważne są nie tyle nasze działania, ile działania Ducha Świętego. Na początku chyba za bardzo wierzyliśmy w swoje własne siły. Przygotowywaliśmy się po nocach, bo w dzień nie było czasu, czytaliśmy dodatkowe materiały, na jakimś etapie dopiero zrozumiałam, że jesteśmy tylko narzędziem, a działa Duch Święty. Ale do tego trzeba było dojrzeć, trzeba się było tego nauczyć i doświadczyć.

Edward: Zawsze staraliśmy się poznać psychikę ludzi, którzy przychodzili do kręgu, ich problemy, charaktery. Pamiętam trudne rozmowy i tłumaczenie, że krąg nie gromadzi ludzi doskonałych, świetnie wykształconych, ale próbujących przezwyciężać trudności i ograniczenia. Najważniejsze jest uczestniczenie w rzeczywistości wiary, nikt nie ocenia czytania, sposobu modlitwy. Tutaj są sobie równi członek Akademii Nauk i prosty robotnik. Chodzi o ducha, o życie z Bogiem. Warto dać sobie czas. Bariery trzeba przełamywać. To jest zawsze zadanie ludzi dojrzalszych: wiekiem, doświadczeniem i tym życiowym, i doświadczeniem wiary, zaangażowaniem. Natomiast konflikty międzypokoleniowe rodzą się, bo ogólnie jest tendencja społeczna do negowania starszych, ich doświadczenia, opinii.

Celinka: Nie pamiętam takiego momentu, żebyśmy poczuli, że nie pasujemy do wspólnoty z racji wieku. Kiedy uczestniczyliśmy w rekolekcjach z młodzieżą (na trzecim stopniu), to zauważaliśmy bardzo pozytywne efekty spotkań. Oni widzieli w nas swoich rodziców. Zobaczyli, że można żyć wspólnie, razem i bardzo pragnęli tego dla swoich rodziców, żeby tak było w ich rodzinach. Jedna z dziewczyn powiedziała mi kiedyś, że tak bardzo by chciała, żeby rodzice się wspólnie modlili. Nie zauważamy także podczas Dni Wspólnoty, żeby młodzież czuła się specjalnie źle w naszym środowisku. Dla nich jest odkryciem, że ludzie w starszym wieku potrafią ze sobą rozmawiać czy wspólnie się modlić.

Edward: Kiedyś przyszedł do mnie do Instytutu młody człowiek i zaczął mi mówić po imieniu. Koledzy pytali, czy to jakiś krewny, a ja mówię, że nie, że taka jest Oaza, że niezależnie od wieku mówimy sobie po imieniu. To po prostu jest trochę inny świat.

palczak4

Zupełnie inny świat

Zwrócenie uwagi na zasady wiary to bardzo ważny moment w życiu.

Celinka: W naszym pierwszym kręgu było chyba 8-9 małżeństw. Kiedy trzeba było ustawić stół na spotkanie, to Edward zdejmował dodatkowo drzwi od szafy. Przez cały rok nikt z nich się nie odezwał na spotkaniach. Myśmy wychodzili z siebie, a oni co najwyżej przeczytali jakiś fragment z Pisma Świętego. Pojawiło się we mnie zniechęcenie. Doszliśmy do wniosku, że robimy coś źle i nie możemy dalej tego kręgu prowadzić. Na ostatnim, podsumowującym spotkaniu zapytaliśmy ich, czy coś im dały te spotkania. I oni wtedy się otworzyli. Trudno im było się wysłowić, niektórym ciężko było przeczytać jakiś fragment z Pisma Świętego, ale zobaczyli i doświadczyli tutaj innego życia. To nas i ich zmotywowało do dalszej pracy. Zaczęli się rozwijać na różnych płaszczyznach, co niektórzy nawet Słowo Boże zaczęli w kościele czytać. Nie odzywali się wcześniej, bo czuli się zagubieni. Być może za dobrze się przygotowywaliśmy i to było przyczyną problemów (śmiech).

Edward: Ja nie byłem zniechęcony – cały czas się zastanawiałem, jak do nich dotrzeć, aby oni choć w minimalnym stopniu zrozumieli, że ponieważ są w Kościele, to muszą się dalej rozwijać. Zawsze szukaliśmy przeszkód, przyczyn powstających barier, pokazywaliśmy, że w Ruchu chodzi o poznawanie Prawdy. Takie podejście sprawiało, że nie byliśmy boleśnie rozczarowani czy załamani tym, że tyle robimy i nic nie wychodzi. Bywało też tak, jak w przypowieści o bogatym młodzieńcu.

Celinka: Niektórzy od razu odchodzili. Pamiętam małżeństwo, które wydawało mi się zaangażowane i otwarte. Nigdy na początku nie ciągnęłam nikogo do odpowiedzi, ale uważałam, że fragment Pisma Świętego przeczytać każdy może. I kazałam owemu mężowi przeczytać. Przeczytał, ale potem był strasznie oburzony tym, że coś mu kazałam zrobić. Cieszyliśmy się wszystkimi ludźmi, z którymi się w Ruchu spotkaliśmy, nawet jeżeli oni nie zawsze zostawali. Modliliśmy się za nich, są przecież nadal w Kościele, ale ta droga nie była dla nich odpowiednia.

Edward: Nawet ci, którzy byli dwa miesiące, pół roku, rok, i później z różnych względów odchodzili (np. nastąpił rozwód w rodzinie i nie mogli się z tą sytuacją pogodzić czy w niej odnaleźć, to zmartwienie ich przerosło), to w rozmowie z nimi okazywało się, że nawet ten krótki czas był dla nich impulsem do szukania prawdy i zbliżania się do wiary. Naszym zadaniem jest rozpalić iskrę, rozbudzić pragnienie, i kiedy ta iskra nie gaśnie, ale się rozwija, to już jest coś.

palczak5

Branie i dawanie

Nieważne, co Ruch daje tobie, ale co ty możesz dać Ruchowi.

Celinka: Do Stowarzyszenia wstąpiliśmy w zasadzie prawie na początku jego istnienia, w 2003 roku. Ta decyzja nadal mobilizuje nas do tego, aby nie ustać w drodze. Mam świadomość, że skoro raz podjęłam decyzję, to muszę być jej wierna, dopóki Pan Bóg będzie mnie trzymał na świecie. Dla mnie takim znamiennym momentem, który do dziś pamiętam, była modlitwa słowami z Nieszporów w czasie Kongregacji Odpowiedzialnych: „obyście nie przyjmowali na próżno łaski Bożej”. Przypominają mi się, kiedy jest mi ciężko. Skoro ja tyle dostałam od Ruchu, a bardzo dużo mu zawdzięczam, to moim obowiązkiem jest świadczyć dalej. Niekiedy naprawdę jest ciężko chodzić na spotkania czy kręgi, zbierać składki, ale skoro dalej trzeba służyć, i naprawdę nie ma na razie następcy, to przecież nie zostawię moderatora bez pomocy i nie odmówię jego prośbie.

palczak6

Edward: W tej chwili oczywiście moje zaangażowanie z powodu choroby jest dużo mniejsze, ale nadal staram się świadczyć w swoim otoczeniu, postępować tak, aby ludzie widzieli, że ja to robię inaczej i pytali, dlaczego to robię. Przykład pierwszy z brzegu – pracuję na uczelni i przed każdym egzaminem dyplomowym odmawiam modlitwę: „W imię Boże zaczynamy”! Modlimy się do Ducha Świętego o trzeźwość umysłu, abyśmy się nie znęcali nad studentami i nie zadawali złośliwych pytań. Nie wiem, czy koledzy wierzą, czy nie, ale to akceptują. Kiedy wychodzę z pokoju egzaminacyjnego, często na korytarzu spotykam narzeczone albo rodziców, zaniepokojonych, pytających o wyniki. Pytam ich, czy modlili się w tej intencji. A oni patrzą na mnie, jak bym nie wiadomo co powiedział. A na Mszy byliście może dzisiaj? Nie? No to ja byłem za was dzisiaj rano.

W czasie konferencji naukowych koledzy nie raz prosili o rozmowę na tematy wiary czy zaangażowania religijnego. Chcą wiedzieć, jak wygląda to zupełnie inne dla nich życie. W tym środowisku najczęstsze pytanie dotyczy odkrywania drogi, którą należy pójść. Co zrobić, żeby żyć inaczej? Zawsze wskazuję na Eucharystię i czytanie Pisma Świętego. Wtedy najczęściej pada pytanie, co ja robię tym kierunku. Bez skrępowania odpowiadam, że modlę się (od samego początku, bo modlitwę wpoili mi rodzice), i mówię o zaangażowaniu się w ruchy w Kościele, bo one ożywiają Kościół. A to aż tak trzeba? Nie „trzeba”, odpowiadam, one pozwalają dotknąć Kościół, zmienić swoje życie, aby nie szło w pustkę. Uczestnictwo w nich daje radość życia i odporność na sprawy nieprzewidywalne. Te dyskusje mają oczywiście różny przebieg, w zależności od tego, z kim się dyskutuje.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

Celinka: W ostatnich latach dużo przebywam z wnukami i wykorzystuję każdą okazję, żeby ich ukierunkować na sprawy wiary, religii. Pytam ich o to, co było na religii, powtarzam wiadomości z pierwszej komunii, przypominam o modlitwie. Jeszcze w nich chcę iskrę wiary zapalić i rozwinąć. Nie mówimy im cały czas o Oazie, ale kiedy jednego wnuczka wzięłam na Dzień Wspólnoty, to bardzo sobie chwalił. Zapytałam, czy jeszcze ze mną pójdzie, odpowiedział, że tak. Czasem im się wydaje, że Oaza nas od nich odciąga – bo skoro jadę na rekolekcje czy idę na spotkanie, to znaczy, że nie ma mnie dla nich. Takie wspólne wyjście pokazuje im, jak wyglądają inne strony naszego życia.

Teraz, kiedy sił jest mniej i z powodu choroby Edwarda, staramy się służyć przede wszystkim modlitwą, w diakonii modlitwy. Ta posługa bardzo nas mobilizuje. Widzimy potrzeby innych ludzi, którzy mając ogromne problemy zwracają się o modlitwę. Modlimy się również w sprawach Ruchu. Mamy też świadomość, że inni się za nas modlą i to daje nam siłę do przetrwania trudności i jest dla nas ogromnym wsparciem.

Staramy się uczestniczyć w miarę sił i możliwości w innych spotkaniach Ruchu, ale już bez włączania się w przygotowania. Wiadomości uzyskane choćby na ubiegłorocznej sesji o pilotowaniu staramy się wykorzystywać w swoim kręgu (na przykład zupełnie inaczej spojrzeliśmy na dzielenie się życiem).

Nasz moderator zawsze powtarzał znaną parafrazę: nieważne, co Ruch daje tobie, ale co ty możesz dać Ruchowi. Ruch daje oczywiście bardzo dużo, ale musi być reakcja, służba, zaangażowanie. Samo czerpanie z Ruchu prowadzi do stagnacji.

Z Edwardem i Celiną Palczakami, członkami Domowego Kościoła w archidiecezji wrocławskiej, rozmawiała Wiola Szepietowska.

www.wroclaw.oaza.pl