Katechumenat na dzisiejszą godzinę

Moje negatywne ustosunkowanie się w artykule „Analiza, diagnoza terapia” do hasła „uczyć, uczyć, uczyć”, wysuniętego przez ks. A. Bardeckiego jako środek zaradczy w obliczu stwierdzonego niskiego stopnia uświadomienia religijnego naszych wiernych, słusznie mogłoby wzbudzić opory i zastrzeżenia, gdyby kwestionowało generalnie wartość i konieczność nauczania wiary w Kościele. Cały kontekst wskazywał jednak na to, że zastrzeżenia dotyczyły określonej, wadliwej koncepcji nauczania wiary w Kościele, a nie nauczania jako takiego.

Być może, że problem tak olbrzymiej wagi został ujęty w cytowanym artykule zbyt skrótowo i syntetycznie, tak, iż postawione tezy , będące rezultatem wielu naukowych badań i studiów, robiły na nieprzygotowanych czytelnikach wrażenie zaskakujące, jeżeli nie wręcz nie szokujące. Dlatego w tym artykule i jeszcze w planowanym następnym chciałbym nieco szerzej umotywować tezy artykułu „Analiza, diagnoza i terapia” dotyczące nauczania wiary w Kościele.

Na wstępie jedno bardzo ważne rozróżnienie. Od samego początku przyjęły się i ujawniły w życiu Kościoła trzy formy przepowiadania słowa Bożego czyli nauczania wiary, stosownie do kościelnej adresatów. Przez kerygmę rozumiano pierwsze przepowiadanie zbawczego orędzia Chrystusa ludziom jeszcze nie wierzącym, w celu wezwania ich do wiary. Przez katechezę (albo didache) rozumiano systematyczne wprowadzanie w całokształt prawdy i rzeczywistości chrześcijaństwa tych, którzy w zasadzie już uwierzyli i zechcieli włączyć się w pełni w życie wspólnoty Kościoła. Słowo „didaskalia” natomiast oznaczało stałe i pogłębiające nauczanie wiary mające towarzyszyć wierzącym członkom wspólnot chrześcijańskich we wszystkich sytuacjach i okolicznościach życia. To ostatnie nauczanie dokonywało się zasadniczo w ramach liturgii i przybrało formę homilii. Otóż odnośnie do dwóch ostatnich form nauczania o charakterze wewnątrzkościelnym, „duszpasterskim” zawsze żywa była świadomość, że obie są konieczne w życiu Kościoła i jedna nie może być pochłonięta względnie zastąpiona przez drugą. Odpowiadają one bowiem ostatecznie dwom aspektom postawy wiary, która z jednej strony jest przyjęciem zespołu objawionych przez Boga prawd, ukazujących ostateczny sens i cel życia oraz dających człowiekowi całościowy światopogląd (w terminologii scholastycznej fides quae creditur), z drugiej strony decyzją i odpowiedzią osoby oddającej się do dyspozycji wymaganiom Bożego słowa i włączającej się do realizacji Bożych planów zbawczych (fides qua creditur).

Praktycznie w różny sposób próbowano realizować ten postulat i rozwiązywać trudność wynikającą stąd, że obie formy nauczania dotyczyły tych samych ludzi, albowiem katecheza też zasadniczo była skierowana do dorosłych, wtórnie dopiero do dzieci i młodzieży.

W pewnym okresie więc w ramach liturgii eucharystycznej głoszono homilię, natomiast po południu wierni powtórnie gromadzili się w kościołach na „naukę chrześcijańską” (institutio christiana). Kiedy indziej w ramach jednej Mszy św. najpierw głoszono homilię, potem katechezę. Bywało także, że co drugą niedzielę głoszono homilie a w pozostałe katechezy.

W końcu dziewiętnastego wieku, nie bez wpływu panujących wtedy racjonalistycznych tendencji myślowych, zrezygnowano ostatecznie z homilii, wprowadzając na ambonę katechezę w formie cyklów tzw. kazań katechizmowych.

Reforma II Soboru Watykańskiego przywraca tutaj zachwianą równowagę, wprowadzając znów zdecydowanie homilię do liturgii, aby uratować tak konieczna dla podtrzymania i pogłębienia życia wiary w Kościele formę przepowiadania znaną w pierwotnym Kościele jako „didaskalia„.

W tym artykule chciałbym zarysować aktualną sytuacje w Kościele w dziedzinie odnowy katechezy, pozostawiając do osobnego omówienia przepowiadanie na ambonie.

Aby ukazać należycie problem katechezy we współczesnym Kościele, nie można się ograniczać do zagadnień natury duszpastersko-organizacyjnej, programowej czy metodyczno-dydaktycznej. Wszystkie te zagadnienia, wprawdzie same w sobie bardzo ważne i żywo dyskutowane przez teoretyków i praktyków katechezy, nie dotykają bowiem jeszcze najistotniejszego problemu, jakim jest kryzys samej koncepcji tradycyjnej katechezy jako aktualnej formy katechumenatu Kościoła.

Takie postawienie problemu łączy się z postulowaną dziś zmianą koncepcji katechetyki jako nauki w ogóle. Katechetykę określano dotychczas najczęściej jako teorię katechezy albo tendencje do wiązania katechetyki z szerszym pojęciem katechumenatu i do określania jej jako nauki o kościelnym katechumenacie. W tym ujęciu katecheza ukazuje się jako pojęcie w zakresie węższym niż katechumenat, katechumenat obejmuje katechezę jako jeden ze swoich elementów składowych.

Określenie katechetyki jako nauki o kościelnym katechumenacie znów łączy się z rozpatrywaniem tej dyscypliny w ramach dzisiejszej teologii pastoralnej. Teologia pastoralna w swej aktualnej samoświadomości uważa się za naukę o urzeczywistnianiu się Kościoła we współczesnym świecie, poddanym teologiczno-socjologicznej analizie. Jako nauka o urzeczywistnianiu się Kościoła, teologia pastoralna zajmuje się podstawowymi funkcjami, przez które dokonuje się to urzeczywistnianie się. Wśród tych funkcji znajduje się także funkcja katechumenatu i katechezy, którymi to funkcjami właśnie zajmuje się katechetyka Jako część teologii pastoralnej.

W jakim znaczeniu katechumenat nazywamy funkcją Kościoła? Jako Lud Boży Starego Testamentu posiadał pewne zwyczaje, przez które dzieci miały żywo uchwycić i zachować w pamięci dzieła Boże, na których opierała się egzystencja narodu przymierza. Na przykład uroczystość Paschy miała aspekt katechetyczny, służyła utrzymaniu w młodym pokoleniu wiary w dzieła Boże, a tym samym przedłużeniu egzystencji Izraela jako narodu przymierza. W tym celu ktoś z młodych w czasie obchodu Paschy musiał zapytać o sens tej uroczystości, aby spowodować opowiadanie tak zwanej haggady opisującej dzieła Jahwe w historii Izraela. Źródłem katechumenatu Nowego Testamentu jest nakaz Chrystusa czyńcie sobie uczniów (MT 28, 19). Spełnienie tego nakazu przez przyjmowanie do Kościoła uczniów i otaczanie ich szczególną, planową opieką, nazywamy właśnie katechumenatem w najogólniejszym znaczeniu. Ten motyw odpowiedzialności Kościoła za młode pokolenie występuje w literaturze starochrześcijańskiej, na przykład w obrazie budowli (1P 2, 5) oraz w Pasterzu Hermasa (I, 3, 3-7) oraz w często spotykanym obrazie Kościoła-Matki. Tu zarysowuje się sens katechumenatu. Kościół jako rzeczywistość dynamiczna, jako lud Boży, świątynia i Matka wiernych, musi patrzeć w przyszłość. Musi troszczyć się o pokolenia zdążające ku niemu i dorastające, musi je przygotować Panu. Dla spełnienia tego zadania musi Kościół zawsze być całkowicie obecny w swojej godzinie. Wyraża się to w katechumenacie dostosowanym do potrzeb danej godziny zbawienia – kairos. Historia wykazuje, że konkretna forma katechumenatu zmienia się w różnych epokach dziejów Kościoła. Ta ewolucja formy katechumenatu jest koniecznością wynikającą z historyczności Kościoła. Katechumenat musi zawsze być zwrócony do człowieka „tej godziny” – danego kairos. W zmianie postaci katechumenatu aktualizuje się żywa troska zbawcza Kościoła.

Zadaniem katechetyki jako nauki o kościelnym katechumenacie jest właśnie wypracowanie i wskazanie formy katechumenatu najodpowiedniejszej na daną godzinę dziejów Kościoła. Dla spełnienia tego zadania katechetyka musi najpierw przebadać różne formy katechumenatu, jakie pojawiły się w ciągu dziejów Kościoła.

Można tu przykładowo wskazać na kilka form katechumenatu, jakie realizowane były w ciągu wieków. Mamy więc najpierw w pierwotnym Kościele klasyczną formę katechumenatu, dorosłych przygotowujących się do chrztu świętego. Potem katechumenat domowy, rodzinny. Kościół przekazuje zadanie wprowadzenia młodego pokolenia w życie chrześcijańskie rodzicom i rodzicom chrzestnym.

Przez długie wieki była to ogólnie przyjęta forma katechumenatu w Kościele. W okresie poreformacyjnym powstaje parafialny katechumenat dzieci i młodzieży. XIX wiek przynosi wreszcie wbudowanie katechumenatu w ramy obowiązkowej, z reguły państwowej szkoły. Wreszcie trzeba wskazać jeszcze na stałą rolę liturgii w katechumenacie Kościoła.

Badając różne formy katechumenatu realizowane w historii Kościoła, katechetyka może postawić pytanie o ich celowość i wystarczalność. Czy wypełniały one należycie zadanie przypadające im z natury, to jest wprowadzania nowych, narastających pokoleń w pełne życie chrześcijańskie we wspólnocie Kościoła?

Katechetyka może i musi to pytanie postawić przede wszystkim w odniesieniu do dzisiejszego katechumenatu. Jaka jest jego forma i geneza, czy spełnia on swoje zadania, jakie wynikają z potrzeb i natury Kościoła, mającego się urzeczywistniać we współczesnym świecie?

Zasadniczą formą katechumenatu dzisiejszego Kościoła jest systematyczne, na sposób szkolny zorganizowane katechizowanie, względnie nauczanie religii, dzieci i młodzieży w wieku szkolnym, zarówno podstawowym jak i średnim. W świadomości ogółu rodziców ta forma katechumenatu w zasadzie rozwiązuje problem chrześcijańskiego wychowania dzieci i młodzieży i uważają oni, że wywiązują się dostatecznie ze swoich obowiązków w tym zakresie przez sam fakt posyłania dzieci na naukę religii. Od strony duszpasterzy i innych urzędowych katechetów Kościoła odpowiada temu świadomość zasadniczego wzięcia na siebie obowiązku zorganizowania i przeprowadzenia katechumenatu, czyli wprowadzenia w życie chrześcijańskie w Kościele nowych narastających pokoleń. Przyjęcie na siebie tego obowiązku łączy się przy tym jeszcze często ze stwierdzeniem: ze starszym pokoleniem chrześcijan już niewiele da się zrobić, zacznijmy więc od dzieci i młodzieży i wychowamy sobie nowe pokolenie prawdziwych chrześcijan. Tak przedstawia się aktualna forma katechumenatu Kościoła i do niedawna nikomu nie przychodziło na myśl, żeby kwestionować zasadniczą słuszność i wystarczalność takiego rozwiązania. Dzisiaj jednak dochodzi do zasadniczego zakwestionowania tez o wystarczalności przyjętej w Kościele współczesnym formy katechumenatu. Do tego zakwestionowania dochodzi się najpierw poprzez analizę samej katechezy w jej genezie, treści i metodzie oraz skuteczności, potem zaś poprzez analizę roli i miejsca katechezy w całokształcie życia Kościoła w świecie i zleconej mu przez Chrystusa misji zbawczej. Szukając genezy dzisiejszej formy katechumenatu polegającej na systematycznym katechizowaniu ogółu dzieci i młodzieży w ramach, czy przynajmniej na wzór obowiązującej szkoły państwowej, trzeba się cofnąć do początków XIX wieku. W roku 1803 w monarchii austro-węgierskiej nauczanie religii zostało wprowadzone jako przedmiot obowiązujący do szkół państwowych. Tym samym nastąpiła desakralizacja i laicyzacja katechezy. To co dotychczas odbywało się w sanktuarium Kościoła, nauka chrześcijańska, która przynajmniej przez towarzyszącą jej atmosferę zachowała jeszcze charakter dawnegokatechumenatu, stała się teraz narzędziem wychowania obywateli państwa i to państwa oświeconego, z jego kultem rozumu. Zgodnie z duchem ówczesnej epoki, tak zwanej epoki oświecenia i z jej obrazem człowieka, katecheza w ramach obowiązkowej szkoły przyjmuje metodę racjonalistyczno – intelektualistyczną. Rozum był wtedy uważany za najwyższą władzę człowieka i do niego wyłącznie zwrócona była metoda nauczania. Polegała ona na objaśnieniu zdania za zdaniem katechizmu podającego prawdy wiary w ścisłych pojęciach i definicjach. Celem nauczania było przekazywanie integralnej i nieuszczuplonej nauki Kościoła, doprowadzenie do uznania za prawdę i zewnętrznego wyznania ortodoksyjnej wiary. Z katechezy kościelnej powstała więc katecheza szkolna ze wszystkimi jej plusami (objęcie systematyczną nauką wszystkich dzieci) i minusami (postawienie nauki religii na płaszczyźnie innych przedmiotów szkolnych, jej racjonalizacja). Nie ma już właściwie katechumenatu, jest tylko nauka religii jako jeden z wielu przedmiotów szkolnych. Z dawnego katechumenatu i katechezy pozostała więc tylko mała cząstka: uczenie się i wiedza.

Intelektualizm i racjonalizm katechezy utrwalił się jeszcze i spotęgował w drugiej połowie XIX wieku, w okresie wszechwładnego panowania neoscholastyki w teologii i katechezie. Wprowadzono wtedy scholastyczną teologię do kerygmy na ambonie i w katechezie, przyjmując tezę o jedności teologii i kerygmy. Klasycznym wyrazem tego kierunku są katechizmy J. Deharba, panujące niemal powszechnie w całym Kościele, a także w Polsce w latach 1847-1924, a nawet aż po II Sobór Watykański. Jemu to zawdzięczamy model katechizmu do dziś znajdującego się w dużej mierze w rękach naszych dzieci, katechizmu pojęciowego, racjonalistycznego w pytaniach i odpowiedziach, sformułowanych w terminologii scholastycznej teologii. Z katechizmem tym łączy się nadal metoda analizy i objaśniania tekstów, tak zwana metoda egzegetyczna. Intelektualizm katechetyczny rozwija się paralelnie do intelektualizmu panującego w końcu XIX wieku ogólnie w dydaktyce i pedagogice. Wyraziło się to w powszechnym utożsamieniu wiedzy z wychowaniem. Takie pojmowanie było typowe dla tak zwanej szkoły herbartowskiej. Herbart nie uznawał nauczania, które by równocześnie automatycznie nie wychowywało. Ziller, rozwijający poglądy Herbarta w tej dziedzinie, uważa wolę tylko za pewną modyfikację wyobrażeń, wola ma swoją siedzibę w sferze myśli. Cały proces wychowawczy polega więc na takim kształtowaniu myślenia, aby wiedza wychowanka jakby się zagęszczała i z myśli powstawały wrażenia i wyobrażenia, które z kolei będą przechodziły w sposoby postępowania. To czysto intelektualne pojmowanie wychowania Herbarta i Zillera stało się podstawową zasadą metodyczną praktyki szkolnej na przestrzeni dziesiątek lat. Prowadzi to do jakiegoś materializmu dydaktycznego, który za jedyny cel nauczania uważa wtłaczanie w umysły uczniów jak największej ilości wiadomości. Główną troską nauczyciela staje się zryczałtowane meblowanie główki dziecka encyklopedycznymi wiadomościami, z zaniechaniem wychowania młodej duszy i uwrażliwienia jej na wartości. Skutki takiej szkoły są opłakane. Wiadomości bez umiejętności, najstraszliwszy to dar, który jakiś wrogi geniusz złożył w darze naszemu stuleciu – powie Pestalozzi.

Intelektualizm jednostronnego nauczania wyrządził szczególnie spustoszenie na odcinku nauczania katechetycznego. Także tutaj encyklopedyczna wiedza oderwana najczęściej od życia była wyłączną wartością wychowawczą. Wyobrażano sobie, że ona sama przez się, jakby w rodzaju duchowych zastrzyków w nadmiernych dawkach wtłaczana w umysły dzieci, wzniesie człowieka struktury popędowej w sferę ducha wyższego ponad naturę. Tym samym katecheci ulegli w dużej mierze wielkiemu złudzeniu polegającemu na pomieszaniu religijnej wiedzy słownej z religijnym poznaniem, względnie przekonaniu, że religii można kogoś nauczyć przy pomocy metod świeckiej dydaktyki.

Trzeba sobie w tym miejscu uświadomić, że ów religijny intelektualizm, charakterystyczny dla drugiej połowy i końca XIX wieku nieraz do dziś pokutuje w naszych salkach katechetycznych. Wprawdzie w międzyczasie, na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, podjęty został ogromny trud odnowy katechetycznej. Etapy tej odnowy ściśle wiążą się z następującymi pojęciami: metoda monachijska i wiedeńska (zwana także metodą psychologiczną), nauczanie wychowujące, nauczanie przeżyciowe, szkoła pracy, względnie szkoła życia, odnowa materialno-kerygmatyczna, katecheza personalistyczna, czyli katecheza dialogu, katecheza eklezjologiczna.

W rezultacie tych kolejnych etapów odnowy, z których każdy dał swój trwały wkład do rozwiązania problemu katechezy, katechetyka doszła do wypracowania integralnej, nawet można by powiedzieć idealnej koncepcji swego celu, swej treści (przedmiotu) i metody, jako pedagogiki wiary, mającej wychowywać do pełnego przeżycia chrześcijaństwa we wspólnocie Kościoła.

Jeżeli mimo tych wspaniałych osiągnięć odnowy katechetycznej trwa nadal i postępuje kryzys religijności mas i wszędzie sygnalizuje się problem nieskuteczności religijno-wychowawczej naszej katechizacji (w wielu środowiskach na Zachodzie stwierdza się, że około 80% młodzieży po ukończeniu całego wieloletniego cyklu katechezy przestaje praktykować i dochodzi częściowo do całkowitej niewiary), to należy to przypisać najpierw temu, że odnowa katechetyczna, zarówno na Zachodzie jak i u nas, w bardzo nikłym stopniu została wprowadzona w życie.

Ktoś z ludzi bardzo kompetentnych u nas w hierarchii w sprawach katechetycznych zapytany, na jakim etapie odnowy metody katechetycznej się znajdujemy, odpowiedział: przeważnie jeszcze na etapie przedmetodycznym. To znaczy: na etapie mechanicznego wkuwania w umysły dzieci i młodzieży werbalnej wiedzy religijnej ujętej w scholastyczne formuły i definicje. Gdzie indziej katecheza znajduje się na etapie przedwojennej szkoły monachijskiej, względnie szkoły pracy. Oczywiście, są takie ośrodki, w ubiegłych latach coraz liczniej się pojawiające, gdzie realizuje się już postulaty tak zwanej kerygmatycznej odnowy katechezy. Ogólnie biorąc jednak olbrzymie dzieło odnowy i przebudowy naszej katechezy, mimo wprowadzenia już nowych programów odpowiadających w ogólnych zarysach aktualnym wymogom odnowy katechetycznej, ledwo jest rozpoczęte.

Tymczasem jednak już coraz powszechniej narzuca się i przyjmuje przekonanie, że katecheza, nawet prowadzona według wszystkich wymagań odnowy katechetycznej, nie jest zdolna sama przez się, w oderwaniu od innych czynników, spełnić istotnego zadania katechumenatu, jakim jest wprowadzenie w Kościół nowych pokoleń. Dlaczego? Szukając odpowiedzi na to pytanie dochodzimy do sedna całego zagadnienia formy katechumenatu, który odpowiadałby wymaganiom „kairos” współczesnego Kościoła.

Do zakwestionowania przekonania o wystarczalności tradycyjnej, przekazanej nam przez poprzednie pokolenia formy katechumenatu, prowadzi przede wszystkim lepsze poznanie drogi i sposoby dochodzenia przez dziecko do postawy żywej i rozbudowanej wiary, a więc do włączenia się w życie wspólnoty Kościoła. Zarówno doświadczenie jak i psychologia religii wykazują, że wiara dziecka, normalnie biorąc, nie może się rozwinąć bez oparcia o wiarę i życie religijne najbliższego, codziennego otoczenia. Dziecko, zwłaszcza małe, dochodzi do zaktualizowania swoich postaw religijnych przez partycypację w postawach religijnych dorosłych, zwłaszcza tych, z którymi jest blisko związane przez miłość i codzienne kontakty. Jest złudzeniem chcieć przekazać dziecku wiarę na tej drodze, jak przekazuje się ją dorosłym, którzy poprzez poznawanie i ukształtowanie pojęć dochodzą do świadomego wyboru takich czy innych postaw. Dziecko formuje atmosfera, którą ono na co dzień oddycha, potrzebuje ono wokół siebie nie tyle nauczycieli, co świadków, których wewnętrzna postawa, przyjęty system wartości będzie kształtował postawę religijno-moralną dziecka.

Dlatego też wysiłek wkładany przez urzędowych katechetów Kościoła w kształtowanie postaw chrześcijańskich, ogólnie biorąc, będzie się kończył fiaskiem, jeżeli nie będzie on wspierany przez wpływ religijnego środowiska domowego. Wpływ środowiska okaże się bowiem zawsze silniejszy niż wpływ najlepszej nawet katechezy. Badania ankietowe na Zachodzie właśnie to wykazują,, że po latach katechizacji trwają w wierze i praktykach religijnych na ogół tylko dzieci z rodzin katolickich wierzących i praktykujących. Z tego należy wyprowadzić wniosek, że głównym przedmiotem katechezy i wychowania chrześcijańskiego jest wierząca rodzina i w stosunku do niej rola urzędowego katechety jest raczej subsydiarna, pomocnicza. Jest to główna teza ruchu odnowy katechetycznej w obecnej fazie, że punkt ciężkości wysiłków katechetycznych, oczywiście bez zaniedbania i pomniejszania osiągnięć samej katechezy na swoim terenie, musi być dziś przesunięty w kierunku odbudowania rodzinnej wspólnoty chrześcijańskiej, która mogłaby przyjąć w siebie i rozwinąć wiarę młodego pokolenia zaszczepioną mu na chrzcie świętym.

A więc nawrót do katechumenatu rodzinnego? Tak, albowiem katechumenat rodzinny jest prostą konsekwencją przyjęcia praktyki chrztu niemowląt w Kościele. Dopóki istnieje ta praktyka, katechumenat rodzinny pozostanie zasadniczą formą kościelnego katechumenatu. Kościół może udzielać chrztu niemowlętom tylko pod warunkiem, że rodzice przyjmą na siebie świadomie obowiązek chrześcijańskiego wychowania i pouczania swych dzieci, że zapewnią swoim dzieciom rodzinny katechumenat jako ramy i podłoże rozwoju ich wiary otrzymanej na chrzcie świętym. Rodzice nie mogą tego swego obowiązku przerzucić na urzędowych katechetów Kościoła, a ci ostatni popełniają zasadniczy błąd, jeżeli wezmą na siebie całą odpowiedzialność za wychowanie religijne nowego pokolenia zaczynając je od podstaw. W ten sposób bowiem biorą na siebie obowiązek, którego nie są w stanie wypełnić.

Z przyjęcia katechumenatu rodzinnego jako zasadniczej formy katechumenatu także współczesnego Kościoła wynika jeszcze jedna ważna konsekwencja, mianowicie konieczność zorganizowania i prowadzenia systematycznej katechizacji dorosłych. Ta katecheza jest konieczna, jeżeli Kościół we współczesnym świecie ma pozostać żywotny i aktywny. Ta katecheza nie ma być rozumiana jako konieczne uzupełnienie katechezy, która z różnych powodów nie została właściwie przeprowadzona w swoim czasie, ani jako przypomnienie tego, co zostało zapomniane. Trzeba ją uznać za samą w sobie konieczną ze względu na to, że świadomość wiary chrześcijanina nie może pozostać na stopniu nierozwiniętym, ale musi wzrastać równolegle z ogólnym procesem dojrzewania życiowego. Dorosły chrześcijanin potrzebuje pomocy, aby rozwinąć w duchu wiary ciągle się nasuwające problemy życiowe i aby zdać sprawę ze swojej wiary w razie zapytań. Tych wszystkich wiadomości nie można dać człowiekowi jakby na zapas w katechezie wieku dziecięcego bez jej przeładowania, zresztą psychika dziecka jest jeszcze niedostępna dla zrozumienia wielu spraw i problemów.

Istotna racja konieczności regularnej i systematycznej katechezy dorosłych leży jednak gdzie indziej, właśnie w praktyce chrztu niemowląt i konieczności podjęcia się przez rodziców prowadzenia rodzinnego katechumenatu. Dorosłych trzeba nieustannie uzdalniać do spełniania obowiązku świadków i nauczycieli wiary młodego pokolenia. Instytucja katechizacji dorosłych jest więc koniecznym dopełnieniem instytucji katechumenatu rodzinnego. Kościół dobrze to zrozumiał, skoro do końca XVIII wieku za odbiorców katechezy uważał przede wszystkim dorosłych, a na drugim miejscu dopiero dzieci i młodzież.

A co wobec tego z katechumenatem szkolnym dzieci i młodzieży z takim trudem i ogromnym wkładem sił rozbudowanym i podtrzymywanym na przestrzeni minionych stu kilkudziesięciu lat dziejów Kościoła? Jest on na pewno cennym dorobkiem naszej epoki i należy to oczywiście nie tylko utrzymać, ale stale doskonalić według wskazań odnowy katechetycznej. Nie należy go jednak widzieć w izolacji i jako jedynej właściwej formy katechumenatu naszych czasów. Należy go traktować jako cenny i pożyteczny katechumenat pomocniczy w stosunku do katechumenatu rodzinnego. I nie należy zapominać o tym, że Kościół przez wiele wieków istniał i rozwijał się bez zorganizowanego i odrębnego katechumenatu dzieci i młodzieży, ale, z drugiej strony, nie zdołał oprzeć się procesom laicyzacji i dechrystianizacji mimo ogromnego wysiłku włożonego w rozbudowę szkolnego katechumenatu.

W końcu trzeba wspomnieć o jednym jeszcze istotnym elemencie skutecznego i owocnego katechumenatu, mianowicie o liturgii. Liturgia, o ile w niej Kościół objawia się i urzeczywistnia jako nadprzyrodzona wspólnota ludu Bożego, a więc przede wszystkim jako liturgia zgromadzenia eucharystycznego, stanowi konieczne oparcie i gwarancję skuteczności dla wszystkich form katechumenatu. Dlaczego? Bo celem katechumenatu jest wprowadzenie do wspólnoty Kościoła, a ta wspólnota jest czymś przeżywanym i doświadczanym egzystencjalnie właśnie w znaku zgromadzenia eucharystycznego. Bez przeżycia Kościoła w Liturgii, w zgromadzeniu liturgicznym i rodzącej się z niego wspólnoty parafialnej, pozostanie on dla katechumenów zawsze nieżyciową abstrakcją, co znów postawi pod znakiem zapytania całą skuteczność trudu katechetycznego. Wspólnota z Bogiem i z Kościołem przez Eucharystię musi być naturalnym celem i ukoronowaniem wszelkiego katechumenatu.

Na zakończenie tych rozważań nasuwają się pewne wnioski dotyczące naszej sytuacji religijnej i działania na przyszłość. Musimy sobie powiedzieć trzeźwo i bez złudzeń: jeżeli chcemy pozostać jako społeczność żywą częścią Kościoła powszechnego, musimy podjąć ogromny trud odnowy i odbudowy realnego i skutecznego katechumenatu, który byłby w stanie wprowadzać młode pokolenia Polaków do życia we wspólnocie ludu Bożego .Nie wolno nam zakładać, że taki katechumenat posiadamy tylko jako szczątki, które są w stanie zaniku.

Trud odnowy musi iść w czterech kierunkach:

  1. W kierunku odnowy naszej katechezy. Chociaż wkładamy w nią ogromny trud organizacyjny, pozostawia ona, jak wyżej ukazano, wiele do życzenia co do poziomu.
  2. W kierunku ratowania i odnowy rodziny polskiej jako chrześcijańskiej wspólnoty wiary i środowiska wychowującego.
  3. W kierunku zorganizowania różnych form katechizacji dorosłych w ramach zwyczajnego duszpasterstwa parafialnego.
  4. Wreszcie w kierunku odnowy liturgii, aby wierni skupiający się tak licznie wokół naszych ołtarzy wynosili stamtąd głębokie przeżycie Kościoła jako zgromadzenia ludu Bożego i aby stamtąd byli skutecznie pobudzam do budowania Kościoła jako wspólnoty dzieci Bożych w swoich rodzinach i innych wspólnotach swego życia.

Oto jest droga do wypracowania integralnego katechumenatu, jakiego domaga się chwila obecna i jaki jedynie może zagwarantować przyszłość Kościoła w Polsce. Zrozumieć tę drogę i wkroczyć na nią odważnie – to znaczy odczytać znaki czasu i pójść za wezwaniem chwili – boskiego Kairos.

Posłowie.

Już po napisaniu artykułu „Katechumenat na dzisiejszą godzinę” nasunęły mi się pewne myśli, których nie chciałbym zachować tylko dla siebie. Dlatego pisze to „posłowie” do artykułu. Nie chciałbym, aby moje zasadnicze uwagi krytyczne dotyczące koncepcji katechezy wywoływały w kimkolwiek reakcję zniechęcenia i zwątpienia w sensowność swojego trudu katechetycznego. Chciałbym tutaj pochylić czoło przed ogromem codziennie podejmowanego, żmudnego i pełnego poświęcenia trudu katechetycznego wielotysięcznej rzeszy katechetów i katechetek i chciałbym dać wyraz swojemu głębokiemu przekonaniu, że trud, o ile jest inspirowany przez wiarę i miłość, nie może nigdy być trudem bezowocnym i daremnym. W pełni podpisuję się pod tymi pozytywami, które w naszej katechizacji ukazuje ks. Mieczysław Turek w swoim artykule („TP”. 11/1973).

Z drugiej strony, czyż możemy zamknąć oczy i uszy na doświadczenia wielu katechetów, bliskich załamania i zwątpienia w obliczu narzucającego się codziennie z siłą przeświadczenia, że zasiewane przez nich katechetyczne słowo Boże pada na grunt skalisty, zamknięty, niezdolny do takiego przyjęcia słowa, aby zaczęło ono żyć, kiełkować i wydawać owoce.?

Już chyba przed kilkunastu laty O. Piotr Rostworowski, obecny przeor kamedułów na Bielanach, w referacie wygłoszonym dla katechetów w ten wstrząsający sposób scharakteryzował sytuację na odcinku katechetycznym: „Mogłoby się zdawać, że po przerobieniu tak wielkiego materiału z religii, jak to się u nas robi, młodzież nasza, która przecież w znacznej większości na religię uczęszcza, powinna dać dowody oświeconego katolicyzmu, a tymczasem ignorancja rzeczy Bożych wciąż trwa, chociaż mijają lata i realizujemy nasze programy z wielkim nakładem pracy. Coś tu wyraźnie nie klapuje. Dzieci, nawet te, które zbierają z religii same piątki, nie robią wrażenia religijnych, wchodzą do kościoła jak tabun dzikich koni i w kościele zachować się nie umieją. Wyczuwa się też coś więcej niż zwykłą słabość i roztrzepanie wieku dziecięcego. Jakieś otępienie na to, co sakralne uderza w większość z nich. Nie odczuwają obecności Boga ani Jego Majestatu i nie umieją się jakoś „dobrać” do Pana Boga. Z ich dusz, z ich wychowania wyziera pustka…

Nihilizm jest w duszach, a my podając prawdę Bożą duszom nie leczonym z tego nihilizmu, rzucamy je jakby w próżnię. Któż nie odczuł nauczając religii, że w tych duszach, jakby brak żywych punktów zaczepienia, warunkujących takie przyjęcie prawdy, które byłoby jej prawdziwie witalnym zasymilowaniem.

Można przytoczyć jeszcze wypowiedź pewnego katechety: „Ale jeśli zdarzy się nam w czasie lekcji zauważyć charakterystycznie nieruchome twarze, wzrok zawieszony w jakimś odległym i nijakim punkcie nad głową wykładowcy, nieobecne oczy i leniwe milczenie – wtedy nie próbujmy pocieszać się nawet wzorowo prowadzonymi zeszytami czy wyliczeniem przez uczniów bez zająknięcia wszystkich dramatis personae z okresu Reformacji. Wyniki, które dla wykładów geografii byłyby sukcesem, dla katechezy mogą być klęską” (S. Kucz w „Katechecie” 1961, s. 65).

Powyższe wypowiedzi powinny nas przynajmniej zmusić do zasadniczej refleksji nad poprawnością założeń, na których bazuje nasz cały trud katechetyczny. Bo wydaje się czasem, że wpadliśmy tutaj w swoisty formalizm a nawet „sakramentaryzm” katechetyczny. Katecheza, zakłada się, jest niezawodnym środkiem i narzędziem przekazywania wiary, wystarczy to narzędzie zastosować. Cały problem katechezy sprowadza się więc do problemu objęcia katechezą możliwie największego procentu dzieci i młodzieży, zapewnienia frekwencji , obsadzenia wszystkich klas przez katechetów i katechetki, zrealizowania programu, osiągnięcia efektów sprawdzalnych metodami ogólnie przyjętymi w szkołach (pytania, oceny, wizytacje). Według powyższych kryteriów ocenia się gorliwość duszpasterzy oraz poziom duszpasterstwa. Osiąga się to, że faktycznie przynajmniej 90% ogółu sił i wysiłków duszpasterskich wkłada się dziś w katechizację dzieci i młodzieży. Wytworzyła się sytuacja, która gwałtownie domaga się rozładowanie i to chyba przez dokonanie rewizji założeń podstawowych.

Przypomina mi się tutaj fakt opowiedziany przez jednego z naszych biskupów – ordynariuszy. Mówił o pewnym wikarym – katechecie, który przyszedł do biskupa po ratunek: mam 40 godzin nauki religii w tygodniu, jestem u kresu sił, już nie potrafię dalej… Biskup rozwiązał sprawę w sposób następujący:

Proszę na moją odpowiedzialność zredukować liczbę godzin nauki religii w tygodniu o połowę, do 20. proszę się jednak zobowiązać, że z tych 20 godzin uzyskanych w tygodniu ksiądz poświęci 7 godzin na to, aby codziennie spać o godzinę dłużej, 6 godzin na własne studium, aby pogłębić swoją formację teologiczną w duchu soborowym, a pozostałe 7 godzin na pracę duszpasterską w rodzinach.

„Jestem przekonany – zakończył biskup swoje opowiadanie – że przy takim podziale czasu i sił wyniki duszpasterskie będą w rezultacie końcowym na pewno lepsze”.

A gdyby tak przemyśleć konsekwentnie i do końca typową sytuację tego kapłana – katechety i pomyśleć o generalnej zmianie w rozłożeniu akcentów w naszej pracy duszpasterskiej?

Czy można uzdrowić sytuacją bez pociągnięć radykalnych, wprost rewolucyjnych w stosunku do schematów przyjętych?

Wojny wygrywa się przez śmiałe i dalekosiężne posunięcia strategiczne a nie przez dopingowanie żołnierzy w pierwszej linii frontu, aby walczyli do upadłego.

ks. Franciszek Blachnicki