Moje małpy

Być może niejeden z czytelników moich felietonów zarzuci mi, że łatwo mi pouczać Polaków, samemu mieszkając poza granicami Ojczyzny, w zupełnie innych realiach. W Polsce katolicyzm wciąż jest wyznawany przez bardzo wielu ludzi a duszpasterstwo musi mieć charakter masowy. Nie mam zamiaru pouczać, chciałbym podzielić się obserwacjami ze świata, który ledwie kilkanaście, no może kilkadziesiąt lat temu, był bardzo podobny do naszego.

Wielu wspomina, jak to było dawniej, gdy byli młodsi – a ludzie nie żyją tu po 200 lat) – a więc dwadzieścia czy trzydzieści lat temu. Jeśli się chciało usiąść na mszy, to trzeba było przyjść z półgodziny wcześniej, a teraz można sobie przebierać w miejscach – do wyboru, do koloru. Trzeba było zostawiać drzwi do kościoła otwarte, bo tak dużo osób było na zewnątrz, a dziś kilkunastoosobowa delegacja parafialna przychodzi na mszę.

Może warto uczyć się nie tylko na cudzych błędach, ale i na cudzych sukcesach? Myślę, że wycieczki poza nasz kraj mogą być kształcące, bo zobaczymy zarówno jak było (a w wielu miejscach było podobnie jak jeszcze jest w Polsce), jak jest i jak może być i jak nie musi być w Polsce. Istnieje szansa na przyjrzenie się dobrym rozwiązaniom, jak i tym, co nic dobrego nie wnoszą. Nie chodzi mi o krytykowanie, ale o wyciąganie wniosków, aby ustrzec się popełnionych już przez innych błędów.

mm3

W Anglii, gdzie byłem niedawno na zaproszenie jednej z parafii Polskiej Misji Katolickiej, znajdziemy wiele cech typowych dla Kościoła w Polsce: więcej spowiedzi niż gdzie indziej, zwłaszcza w czasie przedświątecznym, ale i wieczne zbieganie księży w soboty (katechizacja w polskich szkołach i wszelkie możliwe spotkania w parafiach) i niedziele (sporo mszy w różnych miejscowościach parafii, często w dużej odległości), co zasadniczo sprawia, że nie mają ani siły, ani czasu na osobiste spotkania z ludźmi. Ale widać duże zaangażowanie i poczucie odpowiedzialności świeckich, którzy nie chcą się bezczynnie przyglądać, a jednocześnie nie mają zamiaru zajmować miejsca duchownym. Co warte zauważenia: niekoniecznie są to tylko osoby po formacji w Polsce. Wielu ludzi na obczyźnie wzięło sprawy w swoje ręce i postanowiło coś zrobić dla siebie i swoich bliskich, a w konsekwencji także dla innych rodaków. Czyli potrzeba chwili, swoiste ciśnienie wewnętrzne, przynosi efekty. Może właśnie teraz widać spustoszenie, jakie dokonało się w konsekwencji komunizmu w Polsce – brak wzajemnego zaufania. Lęk duchownych przed niepewnymi świeckimi, którzy mogą współpracować ze służbami komunistycznymi. Rozdział pomiędzy duchownymi i świeckimi. Między innymi to zaimpregnowało polskie duszpasterstwo i nie dokonały się pozytywne przemiany, wynikające z Soboru, który pragnął pobudzić świeckich do większej odpowiedzialności za Kościół i większej w nim aktywności.

mm2

Kiedy byłem w Belgii, zobaczyłem, co dzieje się, kiedy państwo, które najpierw tylko finansuje działalność Kościoła, potem w konsekwencji przejmuję nad nim kontrolę, zwłaszcza, gdy księżom takie rozwiązanie odpowiada i nie mobilizuje ich do jakiegokolwiek działania. Kościół w Anglii i Walii nie może pogodzić się z masowym duszpasterstwem Polskiej Misji Katolickiej i tym, że pierwsze pokolenie imigracyjne woli polskie parafie. W konsekwencji tego odpowiedzialni skupiają się na swoistym zwalczaniu PMK poprzez mnożenie formalnych utrudnień.

Polem obserwacji może być zarówno duszpasterstwo innych narodów, jak i to polonijne. To ostatnie, niestety, nosi w sobie też i piętno wad narodowych – dużo tam sporów i podziałów. Wart podkreślenia jest fakt, iż większość osób, które można spotkać w polskich parafiach w Anglii, to trzydziesto-, czterdziestolatkowie, którzy założyli rodziny i wychowują dzieci. To pokolenie trudno uświadczyć w Polsce w kościołach! A więc potrzebna była emigracja, żeby doświadczyć potrzeby wiary i wspólnoty? Tu też można się sporo nauczyć. Być może na emigracji duszpasterze podchodzą do ludzi łagodniej i spokojniej: wszak parafianie to tylko ci, którzy sami się zgłoszą, a nie tylko ci, którzy zamieszkali w granicach administracyjnych parafii. Trzeba dbać o ludzi, co nie znaczy, że nie stawiamy im konkretnych wymagań, bo tylko w ich obliczu mogą się rozwijać. Ale nie chodzi też o niewolnictwo, bo z niego to akurat Chrystus nas wyzwolił.

mm1

Na koniec tych moich refleksji można by przytoczyć powiedzenie: nie mój cyrk, nie moje małpy. Ale to wszak jest także mój Kościół, niezależnie od tego, czy i kiedy wrócę do posługi duszpasterskiej w Polsce. To nadal są moje „małpy” i mój „cyrk”, choć tutaj też jest wspólnota i są ludzie, o których mogę powiedzieć moje. Na wszelki wypadek przesyłam zdjęcia moich małp (cyrku akurat nie mamy na pokładzie). Co ciekawe, Gibraltar jest jedynym miejscem w Europie, gdzie małpy żyją na wolności. Są takie ciut dziwne – nie mają ogonów i często zajmują się żebractwem na turystach, a i drobnymi kradzieżami nie gardzą. Co więcej potrafią drapnąć czy ugryźć, więc tubylcy traktują je jak zło konieczne, ale turyści aż nogami na ich widok przebierają. Jak to w życiu – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. A przepowiednia głosi, że jak długo małpy będą na Skale, to Gibraltar będzie brytyjski. Więc małpy są pod szczególną ochroną i stanowią maskotkę wizerunkową półwyspu. Obyśmy w Europie jako chrześcijanie nie dali się sprowadzić do takiej swoistej atrakcji, jak małpy na Gibraltarze.

ks. Maciej Krulak