Witamy...
O nas
Aktualnosci
Temat roku
Pokarm dla ducha
Nowa nadzieja
Terminy
Kronika
Relacje
Dokumenty
Linki
Dojazd
Kontakt
Noworoczna Oaza Modlitwy 02

   28.12.2001 - 1.01.2002. Noworoczna Oaza Modlitwy. Podejmowane były treści 5. Kroku ku dojrzałości chrześcijańskiej „Słowo Boże“. Brała udział grupa dorosłych, młodzieży, dzieci, oraz grupa osób po II stopniu, z którymi zajęcia prowadziła Ela.
   Program był dość intensywny: 5 katechez, po każdej katechezie spotkanie w grupach, każdego dnia Eucharystia , adoracja, jutrznia, nieszpory i spotkanie modlitewne wieczorem. Katechezy głosili: ks. Jacek, Gizela, Barbara oraz Iwona i Andrzej z Monachium (o Słowie Bożym przeżywanym w rodzinie). Piękna pogoda sprawiała, że po południu uczestnicy mogli spędzać czas na długich spacerach.
   Mimo trudnych warunków jazdy dotarło także 8 osób z Polski w tym Beata, główna wodzirejka zabawy sylwestrowej. W tym roku mieliśmy wspaniałą diakonię muzyczną: skrzypce, flet, klarnet, kilka gitar, no i oczywiście organy, na których grała Gizela.
   Wracając do Sylwestra: całość rozpoczęła się w Kaplicy I Nieszporami ku czci Świętej Bożej Rodzicielki Maryi, następnie agapa pięknie przygotowana w dwóch jadalniach; ok. 20.30 rozpoczęliśmy zabawę w “sali na dole” pięknie prowadzonym polonezem. Było 3 godz. intensywnej zabawy, wszystko wspaniale prowadzone przez Beatę; osobiście bardzo ją podziwiałam i jej kondycję, bo ja gdy się zmęczyłam to siadałam, by odpocząć, a ona dosłownie cały czas była na nogach.
   Około 23.30 udaliśmy się do kaplicy i tam przed wystawionym Najświętszym Sakramentem dziękowaliśmy Bogu za wszelkie łaski, które otrzymaliśmy w minionym roku i oddawaliśmy chwałę Bogu przez pieśni i modlitwę spontaniczną. Około północy był czas na “słowo moderatora” na rok 2002; ks. Jacek oparł swoją wypowiedź o orędzie  Jana Pawła II na Światowy Dzień Pokoju.
  W tej godzinie kiedy świat szalał, kiedy strzelały fajerwerki, my trwaliśmy przy Jezusie i było nam dobrze, nasze serca przepełnione były radością i pokojem.
   Po wyjściu z kaplicy życzenia, dużo ciepłych słów. Ja osobiście byłam zaskoczona jak wiele osób mówiło „jak się cieszę, że mogę tutaj być“, „to miejsce jest dla mnie szczególne“; szczególnie podziwiałam te osoby z Polski, które pokonały tyle trudu, żeby być z nami trzy dni.
   Po modlitwie w kaplicy zaproponowano dla wytrwałych drugą część zabawy, która skończyła się około 4.00; ja już się jednak wycofałam.
   Na drugi dzień wiele osób mówiło, że to był najwspanialszy Sylwester w ich życiu, że tak wspaniale można się bawić bez alkoholu. Godzina świadectwa pokazała jak dobrze ludzie ten czas przeżyli.
   Dziękuję Bogu, że wspierał nas w trudzie przygotowań, organizacji, że nas i wszystkich gości ochraniał, że dał nam doświadczyć tyle radości w tej wspólnocie.
                                                                        Barbara Mazur

Tak samo ... a jednak inaczej.

   Rozpoczął się nowy rok. Spostrzeżenie zgoła banalne. Równie banalne jak pierwsze słowa, które słysze każdego roku w pierwszych dniach stycznia. „Wszystkiego najlepszego w nowym roku. Jak spedziłeś sylwestra?” – oto melodia, którą wita mnie już od wielu lat nowy rok. Czasem tylko dla urozmaicenia, zwrotki idą w odwrotnej kolejności.
   Tego roku było tak samo, ... a jednak inaczej. Tak samo, bo choć w kilku wersjach językowych, prym noworocznych przywitań zbrzmiał w znajomą nutę: życzenia i pytanie o sylwestra. Z pewnymi obawami lecz mimo wszystko zdecydowałem się mówić prawdę, czyli ni mniej ni więcej, ale że okolice sylwestra spędziłem na kilkudniowym spotkaniu modlitewnym. Z premedytacją unikałem słowa „oaza” aby nie wybudzać skojarzeń z sylwestrem pod palmami. Na nic to. Moja odpowiedź, choc z pozoru prosta i niewinna, okazała się być solidnym klinem kruszącym ustalony od lat rytuał noworocznych pogawędek. Ogromna większość moich nieszczęsnych rozmówców zamierała na chwilę z wyraźną konsternacją na twarzy. W pierwszym momencie nie byłem pewien czy ich wielkie oczy to wyraz zadziwienia czy też próba dostrzeżenia aureoli nad moją głową. Jedno jest pewne, jeszcze parę lat temu sam pomyślałbym o sobie, że jestem nawiedzony lub, żeby nie być oskarżonym o nietolerancję, co najmniej „normalny inaczej”. Ostatecznie każdy ucieszył się moją radością, powstrzymując się od dochodzenia jakież to okoliczności zmusiły mnie do rezygnacji z uczczenia nowego roku wśród kanonady korków od szampana. Kiedy opadł już kurz sylwestrowych pogawędek, pokusiłem się o zadanie sobie pytania, które wtedy nie padło: jakiż to fenomen sprawił, iż tak dobrze bawiłem się podczas tej oazy i w dodatku chcę to powtórzyć w przyszłym roku. Odpowiedź jest prosta ale nie trywialna, jak zwykł mawiać jeden mój profesor z czasów studenckich: to Duch jaki wieje w okolicach Carlsberga. Niektórzy mawiają o Nim, że wieje gdzie chce i kiedy chce. Mnie sie jednak zdaje, iż w tamtych okolicach zawsze czuje sie Jego świeży powiew, a podczas ostatniego sylwestra był to prawdziwy halny. Ten jak wiadomo potrafi zmieniać ludzi.
   Wiele słyszałem o nocy sylwestrowej w Carlsbergu. Nie ukrywam, że wiele po niej oczekiwalem. To bedzie cudowna noc – myślałem sobie. I w rzeczy samej cudów nie brakowało. Pierwszym była Beata - cudowna pani wodzirej, która wręcz porwała wszystkich podpierających ściany (te wbrew obawom nie runęły - kolejny cud).  „Poloneza czas zacząć!” - zabrzmiało i bynajmniej nie było to hasło do otworzenia butelek z flagowym produktem krajowego Polmosu. Poczułem się jak na studniówce - jakby wskazówki zegara cofnęły się o kilka zim. Potem panowie popisywali się tańcząc Greka Zorbę, panie zaś ripostowały kankanem. Tańcom i zabawom zdało się nie być końca. Tańczyli wszyscy, łącznie z tymi, którzy głośno zapierali się że tego nie potrafią. Szansą na zachowanie twarzy dla uczestników o nie najmocniejszej kondycji (do których jak się niechybnie okazało również należę) była krótka przerwa spowodowana wizytą nieproszonego gościa o dwunastu odnóżach. Na szczeście była wśród nas dzielna Kasia, która z gracją odprowadziła pana pająka do drzwi. Był też program artystyczny, w trakcie którego mogłem się przekonać jak wieloma ukrytymi talentami dysponują uczestnicy oazy. Stary rok zwieńczyliśmy wspólną modlitwą oraz kolędowaniem. Śpiewali nawet ci, którzy nieraz oświadczali mi jakoby słoń nadepnął im na ucho, a kolędników trudno było wypędzić z kaplicy. Jednym słowem niezwykłości i jeszcze raz niezwykłości.
   Powracając myślami do tamtego czasu przyglądam się teraz relacjom z największych, światowych bali. Obserwuję ich przepych, twarze uczestników, przysłuchuję się ich wypowiedziom i wciaż brakuje mi tam najważniejszego.  Przypomina mi się w tym momencie lektura “Małego Księcia”. Lis zdradza tam pewien bardzo prosty sekret, a mianowicie, iż najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, a dobrze widzi się tylko sercem. Myślę sobie, że dokładnie w tym tkwi fenomen Carlsberga. To niewidzialny ni okiem ni uchem Duch, obecny w narodzonym w stajni Dziecięciu i gromadzących się wokół niego pasterzach sprawia, że „nietańczący” tańczą a „nieśpiewający” śpiewają. A jeśli ktoś nie wierzy w sylwestrową noc cudów bez alkoholu i światowego przepychu, niech pobieży do Calsberga i przekona się, że i bez tego typu dodatków można się bawić tak samo ... a jednak inaczej.

A.M.T.

Odpowiedział im więc: «Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię
                                                                                                                                         
Łk. 7, 22

Carsberskie  zmagania

   Mróz i wiatr, jego brat grały pospołu tego popołudnia. Trzeszczały, łopotały, poświstywały - wiry, zawiewy, podmuchy.
   Bębny i flety to, czy trąby i skrzypce ?
   Czy może wszystkie razem i dźwięk innego jeszcze ?
   Natura symfonią zimy mnie czarowała. Drgnęłam, usłyszawszy głos Innej Natury - to On zapraszał mnie na spacer. Po wykładach i wykładniach Eli, czas na niebycie tu a bycie Tam. Na czas świetny, gdy On i ja... i ta muzyka oczywiście.
   Wchodzimy w las bielą śniegu zasypany.
   Czyżbym trafiła na czas odwiedzin aniołów? I przybyli chyba wszyscy. Było tak biało i świetliście. Zmrużyłam oczy, a On na to, że dobrze tak; nawet sowy kontemplują światło przymkniętymi oczami. Wszystkiego nie mogę przecież zobaczyć i zrozumieć - wiara wtula się w ramiona tajemnicy. Najważniejsze, że On trzyma mnie mocno za rękę! Jeszcze teraz, gdy piszę słowa te, czuję ciepłości tej przenikanie.
   Wchodzimy w las głębszy. Cichszej tam jakby, bo wiatr wariacji muzycznych zaprzestał.
- Gdzie jesteś i  jak żyjesz? - szept Jego zapytania usłyszałam.
   I dlaczego boso wciąż biegam i piję tyle kawy? Kiedy schudnę i wyleczę kolano? Dlaczego bałagan mam w szafie i przy oknie tak często stoję? Prosił, bym upiekła ciasto, dom wtedy tak ładnie pachnie kobietą. I bym mówiła do Niego milczeniem - tam jest Jego najwięcej.
   Zagadywał tak super zatroskany. O moje Tatry -  też je nosi w plecaku i o Polskę, że ból ten rozumie, bo sam kiedyś za domem Ojca tęsknił... A to co za oknem widzę, mam w Jego ręce oddać i takie mnóstwa nie pytać.
   Nagle kroku przyśpieszył i psoty swe zaczął. Rękę podniósł i chmurę co mu o głowę zawadzała, wyżej podsadził. Tarmosił jodły za kiecki, w pniaki łobuzersko szyszkami polował. Aż wróble zdegustowane wyraźnie, dzioby przemarznięte przekrzywiały.
   - Sercem skurczonym też można śpiewać i wyżej się wznosić - krzyknął i w dłonie na postrach niedowiarkom klasnął. Zmęczony na kamieniu przysiadł, Brandstaetterem gadał:
   - Kamień, gdy się przebudzi jest zdziwiony bardzo. Z przebudzenia bowiem wynika jasno, że nie jest kamieniem. Czym więc jest?
   A więc ja, to tak naprawdę nie ja i tylko wtedy jestem, gdy On we mnie.
   Od kamienia teologii niepokoju i wierności mam się uczyć. Natura wespół ze mną w dziele odkupienia zanurzona, wespół ze mną dzieli istnienia nędzę i wspaniałość.
   Tymczasem śnieżyć poczęło. Jasne - aniołowie do tańca ruszają. Powietrze ich pełne, a biel gęstości nabiera.
   - Biały to mój ulubiony kolor. W bieli się wam cały oddaję. - dodał i już z aniołami swój odwieczny taniec rozpoczyna. To znikał, to pojawiał się jeszcze drobnymi chwilami.
   Zapytałam na pożegnanie: czemu czapki, gdy tak zimno nie nosi i dlaczego  też Go widzę przy oknie, gdy płacze?
   Uśmiechnął się i już jakby z oddali, dowiedziałam się, jak to niebo głowę Mu otula, a łzy to najpiękniejsza pamiątka przywieziona od ludzi z ziemi.
   Zniknął nagle, w jasność tańcem wszedł - mój Jezus z grudniowego wieczora. Gdzie mróz i wiatr pospołu  do  zabawy sylwestrowej aniołom  przygrywały.

Ewa T.