Emerytowany komandos

Po obejrzeniu kolejnego filmu poświęconego amerykańskim żołnierzom we współczesnych konfliktach zbrojnych, poczułem się trochę jak taki komandos, co po wielu misjach pełnych napięć, ryzyka, sukcesów i strat bliskich, odsłużył swoje i poszedł do cywila.

Fakt, nie budzę się w środku nocy pod wpływem koszmarów i traumatycznych wspomnień, ale czasem nie mogę zasnąć. Nie tylko dlatego, że wspominam miejsca, osoby i wydarzenia, które dały mi wiele radości i satysfakcji, ale także dlatego, że brak mi tego dynamizmu, jaki niosły ze sobą poprzednie lata, pełne wyzwań i adrenaliny.

Dziś tak jak na emeryturze – ciepło, miło, tak bardzo codziennie. A jednocześnie we mnie jeszcze burzy się krew i chciałoby się poszaleć. Znów jakieś szalone rekolekcje, ewangelizacje, spotkania co dnia to w innej części kraju. Wcale nie jest łatwo przystosować się do takiego spokoju i mieć świadomość, że tak po prostu jest i już będzie. Teraz nikt ode mnie nie oczekuje nic specjalnego – ot, żebym dobrze zrobił to, co każdego dnia mam do zrobienia, a specjalnie dużo tego nie ma. Trudno trzymać się w karbach, gdy nic nie spina. Dawniej, przy tylu wyzwaniach, trzeba było błagać o Boże wsparcie i prowadzenie, bo codzienność przekraczała ludzkie wyobrażenia, oczekiwania i siły.

Atomowy okręt podwodny podczas postoju w gibraltarskim porcie.

Teraz wszystko takie jakieś do ogarnięcia, to i łatwiej wierzyć we własne siły i środki. Nie ma wyzwań, więc można klepać to co jest. Z drugiej nie ma pośpiechu, więc lenistwo ogarnia. Można zawsze coś przełożyć na później, a nawet na jutro, czy za tydzień. Choć z drugiej strony, nie można się zasłonić tym, że jestem zmęczony, czy zajęty, bo tak nie jest. Nieustannie mam wyrzut sumienia, że za mało robię i że zbyt często brakuje mi serca do tego, co robię. Nie umiem sobie poradzić z systematycznością. Oczywiście, że chciałbym wrócić do tego, co było, ale zdaję sobie sprawę, że tak się nie da.

Z drugiej strony nie tylko pocieszeniem i osłodą, ale jakąś inną formą realizacji tej samej misji, jest moja posługa wobec wspólnot. Ostatnio od jednej z nich usłyszałem tak wiele ciepłych i dobrych słów, że nie sposób było nie zarumienić się, ani nie przyznać się, że było tak ciepło na sercu. Staram się więc jak mogę odnaleźć w tych innych, bardziej pokojowych realiach, ale wciąż ciągnie do adrenaliny i szaleńczych misji specjalnych.

 

Za niedługo przyjadę do Polski na kilka dni, aby nie tyle spojrzeć z nostalgią na pola bitew, co spotkać towarzyszy broni i to nie po to, żeby powspominać, co było, a już nie wróci, ale żeby spędzić razem czas i nasycić się samą ich obecnością. Mam nadzieję, że z woli Kościoła za niedługo wrócę na łono Ojczyzny, aby podjąć się posługi, jaką mi powierzy. Może małej, wiejskiej parafii, a może coś, czego się całkowicie nie spodziewam.

Oczywiście, że marzę o wyzwaniu i zmaganiu, ale może to będzie coś jak najbardziej zwykłego i żmudnego przez potrzebę codziennego zmagania się ze sobą, szarą codziennością i wcale nierozbudowanymi, a może wręcz nielubianym obowiązkami. Mam nadzieję, że mimo wszystko jeszcze się Bogu do czegoś przydam i że to nie emerytura, a co najwyżej przegrupowanie, reorganizacja i uzupełnienie sił, a potem znów do boju! Oby, choć jeśli będzie inaczej, to niech się Jego wola dzieje.

ks. Maciej Krulak