Też tak chcę!

HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ

Wyszliśmy na jarmark bożonarodzeniowy. Modliliśmy się nad dwoma małżeństwami, gdy nagle ekspedientka z jednego ze straganów zawołała: „Ja też tak chcę!”. Zostawiła kolejkę ludzi i podbiegła do nas. Ks. Waldemar Maciejewski opowiada, co w Katowicach robią katolicy na ulicy.

Pierwsze odkrycie? Ludzie chcą słuchać. Naprawdę. Mamy w głowie gotowe scenariusze: „Wyjdziemy, a ludzie będą nas obojętnie mijali”. Nic podobnego! Ludzie chcą słuchać o tym, że są kochani przez Boga. Widzę to za każdym razem, a na ulice wychodzimy regularnie – opowiada ks. Waldemar Maciejewski, moderator diecezjalny Ruchu Światło–Życie w archidiecezji katowickiej. − Zaczęło się od Światowych Dni Młodzieży. Wtedy ruszyliśmy na ulice po raz pierwszy. Miałem poczucie, że jeśli po ŚDM schowamy się do kościoła, to przegramy czas, który dał nam Pan Bóg.

Gdy na oazie w planie było wyjście na uliczną ewangelizację, młodzi zareagowali entuzjastycznie. Byli pełni zapału, „na fali” po przyjęciu Jezusa jako Pana i Zbawiciela i odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych. Modlili się gorąco, przygotowali pantomimy.

Ksiądz wśród czarownic

Przyjechała do mnie znajoma, która opowiadała o tym, jak przez dwa dni wychodziła na ewangelizację. Bez pieniędzy, załatwionego noclegu. Jedynie z Biblią pod ręką. „Pan Bóg opiekował się wszystkim! – opowiadała z błyskiem w oku. − Rodzina, która zaprosiła mnie na obiad, podała kaszę. A ja mam chore jelita i nie mogę jeść ziemniaków! Bóg zadbał nawet o takie detale”. Słuchałem tego i miałem na plecach ciarki. Młoda dziewczyna uczy mnie, księdza z ośmioletnim stażem, ewangelizować, a ja boję się wyjść na ulice! Zadzwonił do mnie znajomy diakon i powiedział: „Wieczorem z kolegą chodziliśmy po Katowicach i rozmawialiśmy z ludźmi o Jezusie”. „Ja też tak chcę!” – zawołałem. Przed rokiem w październiku zebrało się kilka osób z oazy i ruszyliśmy na ulice. Poszedłem z tymi, którzy mieli już doświadczenie ewangelizacji.

Pierwsze wyjście było w Halloween. Mijaliśmy ludzi w maskach upiorów i czarownic. Jeden chłopak popatrzył na moją sutannę i rzucił: „To też przebranie?”. „Nie” – odpowiedziałem. Zaczęli się śmiać. „Chodźcie, mamy dla was słowo Boże”. Podeszli. Poczęstowali się cytatami z Biblii (mamy ze sobą laminowane fragmenty Pisma Świętego). Nigdy nie patrzymy na to, ile osób się „nawróci”. To ślepa uliczka. Czasami młodzi wchodzili do szkoły, głosili Jezusa, a potem narzekali: „I co? Nikt nie przyszedł do wspólnoty”. Ks. Ryszard Nowak powiedział im kiedyś: „Przepraszam, a wy byliście na ewangelizacji czy na agitacji? Już samo ogłoszenie w szkole, że Jezus jest Panem, jest ewangelizacją”. Biskup Ryś podkreśla: „Sukcesem jest to, że opowiedzieliście o Jezusie. Usłyszało to wiele osób! Resztę zostawcie Jemu”.

Słowo daję

Podchodzimy do ludzi i pytamy: „Czy doświadczasz miłości Boga?”. Rozdajemy cytaty z Pisma. Nawet ci, którzy się spieszą, zabierają je do domów.

„Proszę pani, mam dla pani Słowo” – zawołałem kiedyś do pewnej kobiety. „Nie mam czasu, spieszę się” – rzuciła w biegu. „To proszę chociaż poczęstować się biblijnym cytatem”. Wzięła, przeczytała i… przystanęła zdumiona. „To jest o mnie! To dokładnie to, co w tej chwili przeżywam!”. A potem zaczęła sprawdzać, czy nie mamy w koszyku takich samych cytatów. (śmiech) Przestała się spieszyć. Stanęła, by porozmawiać.

W ciemnej uliczce spotkaliśmy chłopaka. „Mam dwadzieścia lat, jestem bezdomny, moi rodzice nie żyją”. Zaczęliśmy się nad nim modlić wstawienniczo. Obok przechodził jakiś człowiek, zobaczył nas i powiedział: „Słuchajcie, mam chore ramię. Pomodlicie się za mnie?”. Po chwili na Stawowej zobaczyliśmy człowieka o kulach. Miał boreliozę. Zaczęliśmy się modlić na środku ulicy. Ujrzało to dwóch chłopaków: „Księże, mamy problem z alkoholem”. Zaczęliśmy się za nich modlić, gdy podszedł ktoś następny: „Ja też chcę!”.

Zawsze wychodzę w sutannie. Ludzie wiedzą, kim jestem. Czy reagują agresją? Nie. Dwa razy ktoś, idąc daleko od nas, krzyczał: „Czarna mafia!”. Pobłogosławiłem go. Chciałem pogadać, ale sobie poszedł.

Szła i płakała

Często słyszę: „Nie chodzę do kościoła. Doświadczyłem w nim wiele zła”. Słucham tych opowieści, zaczynam rozmawiać. Ludzie często chcą to z siebie wyrzucić.

Kiedyś przechodziliśmy przez pasy. Obok nas szła kobieta i płakała. Zacząłem rozmowę. Odwróciła się i powiedziała: „Niech ksiądz mówi, co ma do powiedzenia”. „Jesteśmy tu, by przypomnieć ci, że Bóg nas bardzo kocha. Że mimo naszych upadków i słabości tęskni za nami, szuka nas”. Szliśmy spory kawałek. Słuchała uważnie. Doszliśmy do przystanku, gdy znów się rozpłakała: „Nie mogę mieć dzieci, bardzo cierpię”. „Czy możemy się za panią pomodlić?” „Tak”. Skończyliśmy, a ona popatrzyła nam w oczy i powiedziała: „Jak dobrze, że was spotkałam. Życzę wam sukcesów w tym, co robicie. Dobrze, że wychodzicie na ulice”.

Słowo Boże ma moc. Wierzę w to. Niedawno na rekolekcjach pytałem kandydatów do bierzmowania: „Chcesz otrzymywać słowo Boże? Wyślij SMS-a o treści: »Czekam na słowo« na numer…”. Najwięcej SMS-ów przychodziło między godz. 21 a 23, gdy byli już w domach. Bez klasy, kumpli. Odpowiadali na poruszenie serca. Bywały rekolekcje, na których 90 młodych prosiło SMS-ami o słowo Boże…

Po co się wygłupiać?

Co nas blokuje przed wyjściem na ulice? Strach. Daliśmy sobie wmówić, że ludzie nie chcą słyszeć o Jezusie. Że zlaicyzowanego świata nie interesuje Ewangelia. Najważniejszą blokadą jest to, co Paweł VI w adhortacji „Evangelii nuntiandi” nazwał „przeszkodą domową”. Genialna diagnoza: sami potrafimy sobie wytłumaczyć: „Nie muszę wychodzić na ulice, na pewno nie będą chcieli słuchać. Po co się wygłupiać?”.

Ostatnio ruszyliśmy w stronę ulicy Mariackiej. Naprzeciw nas szło trzech chłopaków z napojami energetycznymi. Nie wyglądali na zbyt otwartych, ale nie zraziło nas to. „Mamy dla was słowo Boże. Chcecie się poczęstować?”. „Chcemy”. „Doświadczacie na co dzień miłości Boga?” „Średnio. Nie chodzimy do kościoła”. Zaczęliśmy głosić im kerygmat. Skończyło się tym, że cała trójka na środku ulicy odmówiła z nami modlitwę przyjęcia Jezusa jako Pana i Zbawiciela. Ktoś powie: „Niemożliwe”. Możliwe.

Jednym z owoców ewangelizacji jest to, że sami wracamy nawróceni, dotknięci słowem Bożym. Dziś rano, gdy modliłem się o to, co mam wam powiedzieć, przeczytałem w liturgii dnia proroctwo Izajasza: „Trawa usycha, więdnie kwiat, lecz słowo Boże trwa na wieki”.

Gdy wychodzimy z młodymi na ewangelizację, zastanawiamy się czasem, co powiedzieć, jak zareagują ludzie, a gdy wracamy, już nikt o tym nie rozmawia. Jesteśmy poruszeni mocą Słowa. Młodzi mówią: „Wow! To działa!”. Przypominam im to, co biskup Edward Dajczak opowiadał w 2013 roku na Kongregacji Odpowiedzialnych Ruchu Światło–Życie: „Ewangelizacja nie polega na tym, że my, lepsi, idziemy do was, gorszych. Jeśli tak myślicie, nie wychodźcie. Ewangelizacja to wyjście ludzi obdarowanych przez Boga, którzy dzielą się tym, na co nie zasłużyli. Nie możecie czuć się lepszymi od ludzi, których spotkacie na ulicy. To porażka!”.

kurczę, akurat dziś?

To, co robimy, nie jest żadną duszpasterską nowinką. Ks. Franciszek Blachnicki tak zaplanował rekolekcje pierwszego stopnia oazy, by czternastego dnia młodzi wychodzili ewangelizować na ulice. Kiedyś, gdy wyszliśmy na ulice Wisły, jeden mężczyzna rozpłakał się: „Całe życie czekałem, by zobaczyć katolików głoszących Jezusa w moim mieście”.

Niektórzy myślą, że Kościół, który wychodzi na zewnątrz, zatraca się, rozmienia na drobne. Jest odwrotnie: Kościół, który nie wychodzi do świata, kurczy się i umiera.

Czasem trudno mi się zmobilizować, by wyjechać z Wisły do Katowic na ewangelizację. Wyprowadzam samochód z garażu, bo wiem, że młodzi na mnie czekają. Jeśli nie przyjadę, będą bez kapłana. Jechałem kiedyś zmęczony, przytłoczony, wypompowany. „Nie dam rady, dziś sobie odpuszczę, dołączę do kogoś” − kombinowałem. Pod dworcem usłyszałem: „Księże, jest nowa osoba. Nigdy nie ewangelizowała. Pójdzie z księdzem, dobrze?”. „Kurczę, akurat dziś? Lepiej nie mogliście trafić” − pomyślałem. (śmiech) To był wieczór, w którym widziałem, jak Bóg działał z mocą. Modliliśmy się na ulicy, a On dotykał ludzi.

Bez grosza

Mamy jasną zasadę: nie przyjmujemy pieniędzy. Ludzie chcą czasem coś nam wcisnąć, ale nie bierzemy ani grosza. To ważne w ewangelizacji. Ludzie z Drogi Neokatechumenalnej ewangelizowali kiedyś w Lublinie. Podeszli do nich bezdomni: „Kupcie nam bułkę”. „Nie mamy ani grosza” – odpowiedzieli ewangelizatorzy i wyjaśnili, jak wygląda ich posługa. Na bezdomnych zrobiło to tak wielkie wrażenie, że poszli do sklepu i kupili im bułki. (śmiech) Ludzi dziwi to, że nie przyjmujemy pieniędzy. Myślą, że skoro rozdajemy słowo Boże, to znaczy, że zbieramy jakieś datki.

Kiedyś rozmawiałem na ulicy z pewną kobietą. Przyleciała z Australii. Opowiadała, że w Kościele doświadczyła odrzucenia. „Gdybym dzisiaj was nie spotkała, nigdy nie weszłabym już do kościoła” − powiedziała, odchodząc. Czasem ludzie biorą młodych za Świadków Jehowy. Chcę doprowadzić do tego, że gdy ludzie zobaczą głoszących Ewangelię, powiedzą: „Zaś ta oaza wyszła!”. (śmiech)

Przed świętami wychodzimy na rynek, na jarmark bożonarodzeniowy. Kiedyś rozmawialiśmy z dwoma małżeństwami, modliliśmy się z nimi, gdy nagle ekspedientka z jednego ze straganów zawołała: „Ja też tak chcę!”. Zostawiła kolejkę ludzi i podbiegła do nas.

Biskup Dajczak powiedział kiedyś młodym na Przystanku Jezus: „Ewangelizacja zaczyna się od słuchania. Nie chodzi o to, by na siłę, »po trupach« wygłosić kerygmat. Najpierw musicie wysłuchać tego, co chcą powiedzieć ludzie”. A zapewniam, mają wiele do powiedzenia. Chcą się wygadać, wypłakać.

Ludzie pytają: czemu to robicie? Odpowiedzi jest mnóstwo. Najważniejsza brzmi: chcemy opowiedzieć światu o Jezusie. Chciałbym, by młodzi wypracowali w sobie taką postawę: idą przez park, widzą na ławce smutną osobę i od razu się do niej dosiadają, by porozmawiać.

Chodzimy po dwie, trzy osoby. Jedna głosi, druga się modli. Czasem przychodzi kilku ludzi, czasem dwudziestu. Spotykamy się pod katowickim dworcem i zaczynamy od Koronki do Bożego Miłosierdzia.

Kiedyś kończyła się modlitwa, a cztery osoby już pytały: „Co tu robicie?”. Młodzi tylko się odwracali i zaczynali głosić. Nie musieli zrobić nawet kroku. Powiedziałem im: „A tak baliście się wyjść. Niepotrzebnie! Sam Jezus podesłał wam ludzi!”.

Widzę, że w naszej ewangelizacji niezwykle ważna jest wierność. „Łaskawość i wierność spotkają się ze sobą”. Bądź wierny, a spotkasz łaskę. Niedawno podszedł do mnie pewien człowiek: „Widzę księdza na tej ulicy już piąty raz. Muszę koniecznie porozmawiać”. Czasem na pięć spotkanych osób cztery nie były w kościele od kilku lat. Dlatego wychodzimy na ulice.

Marcin Jakimowicz

artykuł opublikowany w „Gościu Niedzielnym” 51-52/2017