Wiele grup modlitewnych znajduje się w pewnym impasie. Gromadzą się może i regularnie, co tydzień, na wspólną modlitwę, ale nie wynika z tych spotkań żaden wpływ na środowisko, grupy te nie są ogniskami ewangelizacji, nie są fermentem odnowy w parafiach, nie powiększają się liczebnie i nie tworzą nowych grup. Gdzie należy szukać przyczyny tego impasu?

Może umieszczone poniżej świadectwo pomoże nam do zrobienia rachunku sumienia, do odkrycia źródeł niedomagań?


"Wczoraj rozmawiałem z Albertem i powiedziałem mu, że zanim przyłączyłem się do Ruchu Odnowy w 1972 r., od trzech lat już żyliśmy we wspólnocie. A co mnie uderzyło w tym Ruchu, to odnowa modlitwy tzn. że uczymy się tu modlić w inny sposób. Długo pozostawaliśmy jakby usztywnieni w formach, które same w sobie piękne, nie dawały nam jednak tej radości znajdującej się tutaj. Pamiętam, w małej nielicznej wspólnocie w Paryżu przeżywaliśmy wielką radość z tego, że mogliśmy się wypowiadać swobodnie bez względu na obecnych. A potem grupy modlitewne zaczęły się mnożyć, ale co mnie zastanawiało a nawet smuciło, że o ile hymny pochwalne były piękne i gorące, to na płaszczyźnie miłości bliźniego rachunek Boży nie był całkiem wyrównany i nie mogłem się pozbyć myśli o tym, co mówił św. Paweł do Koryntian, którzy byli bardzo charyzmatyczni, ale którym brakowało trochę miłości wzajemnej. I św. Paweł musiał im przypomnieć o tym, pisząc o miłości ten wspaniały rozdział trzynasty, umieszczając go w swoim liście między dwunastym a czternastym / obydwa o charyzmatach /. Mówiłem wczoraj Albertowi, że znajdujemy się w tej chwili jakby na rozdrożu. I trzeba wiedzieć, którą drogę wybrać, bo jeśli wybierzemy źle, wpadniemy w pietyzm, illuminizm, a zakręt, który nam wziąć trzeba, nazywa się miłością wzajemną. I jestem przekonany, że hasło naszego zebrania "Dobra Nowina'' jest nowiną miłości, o której mamy świadczyć w świecie nienawiści i ciemności. Chrystus powiedział, że to po miłości, którą będziecie mieli jedni do drugich poznają, że jesteście uczniami moimi, a nie po waszym pięknym mówieniu językami i waszych wzniosłych modlitwach. Pan w swojej delikatności nie chciał nas od razu częstować befsztykiem, ale przygotował najprzód mleko i nauczył nas na nowo modlitwy spontanicznej, swobody dziecka przed Nim i między sobą. Teraz zachęca nas, aby iść głębiej i zaangażować się na drodze miłości ale nie słodkawej, uśmiechającej się, bo miłość nie jest tylko uczuciem, lecz angażuje się całkowicie i oddaje się bez reszty dla drugich.


Oto moja rada: gdy się zbieracie, zanim zaczniecie się modlić, zapewnijcie siebie nawzajem, że się kochacie aż do oddania życia i w trakcie modlitwy proście Ducha Świętego o światło, o poznanie dróg i sposobów którymi macie tę miłość wzajemną w czyn wcielać. Między nami i w stosunku do wszystkich, którzy nas otaczają w rodzinie, w szkole, w pracy. Pamiętam, że w Marsylii, w trakcie ewangelizowania, spotkałem raz chłopaka z liceum, Który się skarżył przede mną, że trzy lata już należy do Ruchu, a nikt w jego szkole jeszcze się nie nawrócił, choć Bóg wie ile o Nim mówi. Zapytałem go wtedy, czy rano kiedy wstaje, ścieli sobie łóżko? - "A nie - odpowiedział - przecież robi to mama''. "Więc dobrze, od tej pory będziesz sam sobie ścielił łóżko, a potem będziesz mówił o Chrystusie. A po drugie: nie tyle trzeba mówić, co słuchać. Słuchaj co mówi nauczyciel na wykładzie, choć nie zawsze ci się to podoba. Pomyśl, że mówi to może Chrystus i zacznij go kochać jak Chrystusa, a gdy go pokochasz, będziesz mógł mówić na przerwach o Bogu, boś Go już poznał i pokochał. W parę dni potem byłem zaproszony do rodziny Fabrycego i wieczór był b. przyjemny, a żegnając zapytałem jego mamy, czy nie zauważyła jakiejś zmiany w chłopcu. Odpowiedziała: nie, ale po zastanowieniu się chwilę dorzuciła: "Ależ tak, Fabrycy teraz ścieli sobie codziennie łóżko''. A w ostatni dzień mojej ewangelizacji Fabrycy przyprowadził mi całą bandę chłopaków i wtedy przez dwie godziny mogliśmy mówić o Jezusie. W parę zaś tygodni potem otrzymałem list od katechety tej szkoły, który mi pisał, że nie wprawdzie co im mówiłem, ale zrobiło to prawdziwą rewolucję w szkole: Oni się kochają ! Proponuję wam, aby każdy w bieżącym roku zrobił wysiłek w tym kierunku, aby otrzymać nowy chrzest W Duchu Świętym - chrzest miłości.


O.J.Varier mówił nam wczoraj coś bardzo ważnego, mianowicie, aby każdy z nas odkrył swój lud i nauczył się żyć w nim z miłością. To mnie uderzyło, bo to temat, który wracał w naszej wspólnocie. Umrzeć za swój lud. Jezus umarł za swój lud. Bóg zawarł przymierze z Abrahamem i pomimo wszystkich niewierności Izraela obietnica Boża się spełniła. Bóg mógł odrzucić ten naród i wybrać sobie inny, a jednak Chrystus przyszedł do tego ludu poprzez Marię z pokolenia Dawida i to jest wskazanie dla nas: musimy także umrzeć za nasz lud, a naszym ludem jest Kościół - wspólnota, parafia, rodzina, miejsce pracy. Kusi nas uciec ze swego stanowiska, bo ludzie w nim mają karki twarde, o ileż byłoby przyjemniej znaleźć się wśród bliskich sobie zapatrywaniami, ale musimy być tam, gdzie nas Bóg postawił, tam gdzie Go nie znają, gdzie jest wyszydzany, gdzie są ludzie o twardych karkach, bo nas tam właśnie woła. Mamy dać życie w miejscu, gdzie się znajdujemy. Mój proboszcz jest nudny, Msza Św. uciążliwa, wolę iść na zebranie charyzmatyczne, ale byłoby to przecież ucieczką.


Parę miesięcy temu dostałem zaproszenie od biskupa, którego diecezja znajduje się w Afryce wśród Pigmejów. Poszedłem do niego i opowiedział mi o swojej rozterce w obliczu tego ludu, który musiał zmienić miejsce zamieszkania, bo inne plemiona osiedlają się na terenach, których Pigmeje nie uprawiali zajmując się tylko łowiectwem. Cywilizacja sprowadziła tam zamieszanie i tępi ludność tubylczą, biskup chciał ją zachować, ale nie wiedział co zrobić. Zdawało się, że cechą dodatnią tego ludu jest zmysł wspólnoty, więc przyszło mu na myśl, aby zaprosić parę osób, które by utworzyły tam wspólnotę. Pytał mnie, czy nie miałbym sióstr i braci, których można by posłać, aby zawiązali wśród Pigmejów przykładową komórkę wspólnoty. W tej chwili nie miałem nikogo, ale pomyślałem, że to może Jezus nas wzywa i powiedziałem, że się namyślę i zobaczę czy znamy ludzi, którzy by dali życie za ten lud. Rzeczywiście tydzień potem młode małżeństwo oświadczyło gotowość wyjazdu do Afryki. Słyszeli wprawdzie o okropnych tamtejszych warunkach, zdecydowali się jednak podzielić życie z tym ludem. Wybrały się do niego już trzy osoby: to młode małżeństwo, które oczekuje dziecka i nieżonaty mężczyzna. Zdecydowali się żyć w lepiance lub w norze, tam, w sercu buszu, aby tylko świadczyć przykładem, a potem w miarę obudzenia się ciekawości odpowiadać na pytania.


Trzeba świadczyć o Chrystusie, ale czynem i życiem i miłością jedni ku drugim. Przypomina mi się jedno polecenie, które wraca wciąż w naszej wspólnocie:


"Jeśli masz mówić mów, ale niech twoja mowa będzie poświadczona życiem''.


Świadectwo B. Geoffroy

Kontakt