Druga strona sprawy skądinąd oczywistej

fot. ajProblem to stary – może nie jak świat, ale prawie: czy kobiety mające małe dzieci powinny pracować zawodowo.

Jeszcze nie tak dawno można było w gazetach przeczytać cytowane (zależnie od profilu gazety ze zgrozą lub aprobatą) wypowiedzi różnych osób publicznych, że miejsce kobiety jest w domu, przy dzieciach. Na to oczywiście reagowały z oburzeniem same zainteresowane, mówiąc wiele o samorealizacji, ambicjach itd. Ostatnio publiczna dyskusja na ten temat przycichła, lecz podejrzewam, że może wybuchnąć gdy tylko znajdzie się okazja (zasiłki?, podatki?, przedszkola?, bezrobocie? … ) Chcę więc „podrzucić” do przemyślenia rzadko poruszane aspekty tej sprawy.

Aby sytuacja była jasna – najpierw moje osobiste zdanie: uważam, że jeśli to tylko możliwe (nawet za cenę nieco gorszego statusu materialnego) matka powinna przestać pracować zawodowo po urodzeniu dziecka na kilka pierwszych lat jego życia. Przynosi to naprawdę ogromne korzyści i matce, i dziecku. Takie jest również doświadczenie moich już ponad 12 lat małżeństwa – niejako teoria, o której byłam zawsze święcie przekonana, sprawdza się w praktyce. Niemniej jestem daleka od stawiania sprawy w sposób kategoryczny: „matka musi przestać pracować na … lat”. Dlaczego? Dlatego, że nie każda kobieta jest w stanie psychicznie wytrzymać (z pozoru radosne i beztroskie) „bycie w domu”.
Sądzę, że są dwie zasadnicze przyczyny tego stanu rzeczy:

  1. Konieczność życia bezustannie „na wysokich obrotach” – małe dzieci są szalenie absorbujące (ile kotków dziennie jesteście w stanie narysować?), do tego dochodzą obowiązki domowe, konieczność rozproszenia uwagi…
  2. Generalne, dobrze zakorzenione w naszym społeczeństwie opinie, że liczy się konkret  praca zawodowa; ona jest miarą sukcesu. Wielu kobietom jest trudno poradzić sobie z monotonią życia wyznaczonego rytmem spacerów, obiadów i prania; przy świadomości, że są oceniane jako te, co „nie pracują”. Zwłaszcza, że często takie nagatywne podejscie do nie pracującej zawodowo kobiety przekazywane jest (niekoniecznie werbalnie) również przez męża, rodzinę, przyjaciół. Dla kobiet aktywnych, towarzyskich, zmiana stylu życia na spokojny i jednostajny jest bardzo trudna. Bywa niełatwo, nawet jeśli się jest absolutnie pewnym słuszności takiej właśnie drogi. Są chwile, gdy znużenie rutynowymi zajęciami potrafi przyćmić fascynujące zadanie, jakim jest obserwowanie rozwoju dziecka. A gdy tych dzieci jest więcej niż jedno i są hałaśliwe …?

Nie dziwmy się więc, gdy matka dwu-trzylatka bierze pracę na pół etatu. Nie musi to wcale znaczyć, że nie jest dobrą matką. Przeciwnie, te godziny poza domem mogą pomóc jej podołać domowym obowiązkom. Będzie miała mniej czasu, ale odsapnie nieco psychicznie, a to jest bardzo ważne, o wiele ważniejsze od pieniędzy, które przyniesie.

Oczywiście nie chcę namawiać „niepracujących” mam do podjęcia pracy. Chciałam tylko przedstawić pewien problem, przyczyny, dla których również ja – niepracująca matka z przekonania – denerwuję się, gdy słyszę autorytatywne „miejsce kobiety jest w domu”, zwłaszcza jeśli mówią o tym mężczyźni (lub kobiety nie mające dzieci). Denerwuję się, choć uważam, że obecnie dom jest najwłaściwszym dla mnie miejscem i jestem tu szczęśliwa. Szczęście nie zawsze jest łatwe…

jesień 2000 r.

Agata Jankowiak

Leave a Reply