List otwarty do zmarłej dziewczyny

fot. kaja…”Najsłabsza, najbardziej samotna, najbiedniejsza dziewczyna, w miarę jak się zbliżają narodziny dziecka, które nosi, zapomina o wszelkich obawach. Problemy, które słusznie przyprawiały ją o rozpacz rozsądnie czekają przed białymi drzwiami.

Później wrócą, oczywiście. „Nieślubna matka”.
Patrzcie, oto pełna jest teraz odwagi, gotowa do walki, a chociaż wpada chwilami w bezdenną rozpacz za każdym razem dźwiga ją w górę jakaś radość niespodziana; połowę zarobków poświęca na mamkę, wynajduje sposoby, by kupić dla swego dziecka wspaniałe ubranka; dosłownie szalona z miłości, co niedziela spędza po trzy godziny w drodze w różnych środkach komunikacji, aby móc je ucałować, nieprzytomna z wdzięczności, a jednocześnie z zawiści w stosunku do starej kobiety, która dzień w dzień myje malca i nie sypia po nocach z powodu jego wrzasków.
Nie mogę, żaden mężczyzna nie może zgłębić tej tajemnicy – a żyjemy w „społeczeństwie mężczyzn.”…
Wobec tego piętnaście czy dwadzieścia lat, które kobieta winna by poświęcić roli matki i wychowawczyni (w czym ani mamki, ani żłobek, ani żadna organizacja społeczna nie mogą naprawdę jej zastąpić), stanowi mniej niż jedną czwartą jej życia. Czyż ten okres miałby zaciążyć nad całą jej egzystencją?
„Zaczynać po czterdziestce: oto co jej teraz proponuje społeczeństwo w zamian za to, że poświęciła się wychowaniu dziecka, zadaniu, które tylko ona mogła wypełnić jak należy. Przygotowała ludzi temu społeczeństwu, a w chwili gdy mu ich przekazuje ono odmawia jej pełni praw.”…
Dwanaście tygodni wolności, żeby wydać na świat istotę ludzką, potem wszystko na nowo podejmuje swój bieg, jakby nie zaszło nic naprawdę ważnego! Rodzaj choroby i tyle. Potem żłobek, mamka, przedszkole, koszty, bieganina, maleństwo przechodzi z rąk do rąk, z jednej opieki pod drugą. W taki sposób nieuchronne przekleństwo pracy, które sprawia, że mężczyzna spędza dzień w dzień więcej czasu ze swoją koleżanką biurową niż z własną żoną, spada na tę parę: matkę i dziecko. Właśnie w tym okresie, kiedy od otaczającej je miłości zależy – jest to dowiedzione – jakim człowiekiem będzie ono w przyszłości, jest jej częściowo pozbawione: to nie są gesty, głos, spojrzenie rodziców. A jeśli matka zechce w pełni przeżyć akt i misję najważniejszą w jej życiu, jeśli dla ogólnego dobra nie chce zrezygnować z tego, co zastąpić się nie da, wówczas my ją za to karzemy podwójnie, gdyż ucierpi na tym pozbawiony części dochodów jej dom, a kiedy kobieta zechce wrócić do swego zawodu, będzie musiała zaczynać niemal od zera.
To prawda, że przez ten czas robotnica, urzędniczka, nauczycielka czy lekarka „wyjdzie z obiegu”, mając lat trzydzieści pięć czy czterdzieści nie będzie już warta tyle samo co w wieku lat dwudziestu. Ale czyż właśnie do rozterki, jaką przeżywa, spowodowanej odejściem dzieci, poczuciem, że poświęciła im wiele lat i wiele przyjemności, oraz zmierzchem miłości małżeńskiej – dorzucać trzeba jeszcze i to rozczarowanie, i tę krzywdę na polu zawodowym?
„Szkoda, że w ogóle przerwałam pracę”. Oby nigdy przynajmniej nie mogła wypowiedzieć tych słów świadomie! Czy to możliwe? Owszem, tak się już stało.
Mędrcy naszych czasów, futurolodzy przewidują, że kiedyś nasze życie zawodowe stanie się pasmem całkowitych przekształceń, i aby użyć modnego terminu: „nawrotów cyklicznych”. Zamiast się zapracowywać nieludzko, żeby w odpowiednim czasie zdobyć papierek zamiast potem zrastać się na zawsze z jakąś funkcją czy też posadą, zamiast pozwalać żeby pięć lat ciężkiej orki służyło jako alibi czterdziestu latom rutyny, będziemy musieli podejmować ciągle na nowo studia, stale trzymać rękę na pulsie, jednocześnie uczyć siebie i innych, formować i pozwalać siebie samego reformować: nie galopować już po torze wyścigowym, ale wspinać się w górę. Oto obraz życia, jakie podobno czeka wszystkich ludzi pracy, mężczyzn i kobiety…
Kobieta w pracy czy kobieta w domu?
Wolność przestaje być przywilejem mężczyzn, kobiety również ją poznają! Przy pracy w niepełnym wymiarze godzin, przy długotrwałych urlopach na wychowanie dzieci, kursach szkoleniowych i podnoszących kwalifikacje łatwo będzie społeczeństwu przyszłości pozwolić wreszcie kobietom na życie pełniejsze, jeśli zrewiduje ono niektóre swoje hasła, jak inwestycja, produktywność, rentowność, jeśli je zhumanizuje. Ale cóż! Czy płatne urlopy, dodatki rodzinne, ubezpieczenie społeczne, słowem to wszystko, co może ocali nasze czasy przed pogardą przyszłych pokoleń, jest „rentowne”? Dziś chodzi o to, żeby zwrócić wolność i równość połowie rodzaju ludzkiego – kobietom. Druga rewolucja już się zaczęła.
Kobieta w naszym społeczeństwie jest jeszcze na wpół niewolnicą i ją zmuszają do nieznośnego wyboru.
Co ileś stuleci stawia nam czoło jakaś dziewczyna. Nazywa się różnie. Joanna lub Antygona. Jej bezkompromisowość i czystość zwyciężają przez chwilę, ale takie czy inne zgromadzenie mężczyzn zawsze w końcu ją potępi.
O człowieku świadczy jego notes, zabazgrane stronice ukrywają przed nim czas. Taki „zajęty” nie ma już wolnej chwili, żeby zająć się wyłącznie tym, co najważniejsze. „Zajęty” jak telefon: nie odpowiada. Nie odpowiada na głos, na spotkanie, które jest Łaską. Notes, agenda, od łacińskiego agere – robić, oznacza więc to, co powinno być zrobione. Czemuż człowiek nie posiada raczej jakiejś oranda, cogitanda czy amanda, które by mu przypominały, że powinien przede wszystkim modlić się, myśleć i kochać?
Cóż innego robi matka czuwająca nad chorym dzieckiem? „Jeśliby potrzebował czego… Jeśliby się zbudził i zobaczył, że jest sam…” Oczywiście. Jednak jest i coś jeszcze: pewność, że nasza obecność gwarantuje mu odpoczynek, pewność niewytłumaczalna, ale tylko to co niewytłumaczalne, jest ostatecznie godne uwagi. Czuwać za dwoje…. Prawdziwa miłość polega właśnie na tym, żeby żyć za dwoje.
Uprawiać miłość – wyrażenie, którego nie użyłem ani razu, jestem pewien, w dwudziestu pięciu książkach, tak ono wydaje mi się ohydne. Ale o ile zwierzenia chłopców przyprawiały o mdłości, o tyle zwierzenia dziewcząt – dziewcząt w twoim wieku – zdawały mi się przede wszystkim dotkliwie bolesne. To prawda, że w tej materii jestem skrajnie stronniczy, zawsze gotów do rozgrzeszania kobiety, zrzucania winy na mężczyznę. Za dobrze nas znam, żeby lubić, lub raczej dużo więcej mam awersji wobec wad męskich, niż szacunku wobec naszych przymiotów. Co do kobiet – przeciwnie: ich braki mało ważą w porównaniu z ich cnotami. Nawet jeśliby takie stanowisko nie było instynktowne, byłoby rozsądne, bo tylko ono może kompensować przesąd odwrotny, taki korzystny dla mężczyzn, a panujący powszechnie od początku świata.
A jeśliby kobiety dostosowały się do swojej karykatury (takiej, jaką powielają piosenkarze, ilustratorzy pism humorystycznych i bulwarowi dramaturdzy), to z naszej winy. To my im zmniejszamy głowy jak Indianie z Amazonii i sądzimy, że galanteria jest dostateczną zapłatą.
Boleśnie śmieszny jest widok mężczyzny (a to, odnosi się do każdego z nas), który głęboko poważa własną matkę, ujarzmia żonę i jej dokucza, a sypia z dziewkami. W jego oczach należą one do trzech różnych płci.
Stawiam pod znakiem zapytania wszystkie niemal męskie oskarżenia, a zwłaszcza definicję honoru i odwagi, której niemego przykładu należy raczej szukać wśród kobiet.
I, że przenikliwość myśli niczym jest wobec jasnowidzenia, jakie dzięki miłości może zdobyć serce. „Dzięki ci składam, Ojcze, żeś ukrył te sprawy przed okiem uczonych i mędrców, a objawiłeś je maluczkim i prostaczkom”.

Gilbert Cesbron

Leave a Reply