Nie uchylajcie się od współżycia

fot. kajaJaki jest najlepszy czas, najlepszy moment na spotkanie w akcie małżeńskim? Wydaje nam się, że małżonkowie specjalnie się nad tym nie zastanawiają.

Wyjątkiem są tylko zdarzające się czasem kontrowersje między mężem i żoną, czy współżyć w danym dniu czy nie. Ale że tego rodzaju kontrowersjom zazwyczaj towarzyszą emocje, trudno uznać padające wtedy argumenty za rzeczową refleksję.

Do zbliżenia seksualnego najczęściej dochodzi spontanicznie. Tak, brzmi to bardzo zachęcająco. Tyle że owa spontaniczność potrafi odbić się na jakości przeżyć, bywa też przyczyną nieporozumień między małżonkami. Warto więc chyba być nieco mniej spontanicznym, jeśli dzięki temu mąż i żona będą mogli się jednoczyć w naprawdę najlepszym czasie.

Ważne też jest, by małżeńskie życie seksualne było regularne i ustabilizowane. Umożliwia to rozwój seksualny, stopniowe osiąganie coraz większych doznań i przeżyć. Regularne pożycie zaspokaja potrzeby seksualne małżonków. Ktoś słusznie powiedział, że łatwiej jest żyć w zupełnej wstrzemięźliwości niż prowadzić życie płciowe, które nie jest w dostatecznym stopniu regularne.

Z tych wszystkich powodów chcielibyśmy zastanowić się nad tym, kiedy właściwie małżeństwo powinno podejmować zbliżenie seksualne. Nie chodzi nam przy tym o obiektywne okoliczności, które z góry przesądzają o możliwości współżycia. Wiadomo na przykład że małżonkowie nie będą współżyć, jeśli jedno z nich jest poważnie chore, czy też gdy nie ma po temu warunków zewnętrznych – np. na jakiejś wycieczce kilka małżeństw śpi w jednym pokoju. Takim czynnikiem obiektywnym jest też rytm płodności – małżonkowie nie planujący poczęcia podejmą zbliżenie w niepłodnej fazie cyklu, a planujący poczęcie w określonych dniach w fazie płodnej. Jednak nie o takich sytuacjach chcemy w tym miejscu mówić. Pragniemy zastanowić się nad tym, jak znaleźć najlepszy czas na zbliżenie wówczas, gdy wszystkie obiektywne okoliczności na to zbliżenie pozwalają.

Jak często więc mąż i żona powinni ze sobą współżyć? Od czego to zależy?

Tylko i wyłącznie od nich samych. Nie od tego, jak często robią to sąsiedzi i przyjaciele, nie od tego, jaka jest średnia częstotliwość współżycia małżeństw w tym wieku, na tym obszarze kraju czy kontynentu.

Popularne publikacje czy filmy kreują obraz świata, w którym współżycie seksualne należy do czynności tak powszednich jak mycie zębów czy jedzenie śniadania. Kobieta tam zawsze chce, a mężczyzna zawsze może i wygląda na to, że życie małżeńskie prawie że z niczego innego się nie składa. Gdy ktoś podda się temu obrazowi może bardzo łatwo wpaść we frustrację, jeśli u niego akurat zbliżenia seksualne nie odbywają się codziennie.

Tymczasem nie ma żadnej „normy”, która określałaby, jak często para małżeńska powinna ze sobą współżyć. Jest to sprawa całkowicie indywidualna, zależna od potrzeb obojga małżonków. Każde małżeństwo kształtuje swój własny styl życia seksualnego, ustalając m.in. odpowiedni dla siebie rytm zbliżeń. Niektóre małżeństwa współżyją codziennie, inne raz czy dwa razy w miesiącu, bywają też i takie, które współżyją kilka razy dziennie. Rytm zbliżeń nie jest przy tym ustalony raz na zawsze. Małżonkowie mogą w jakimś okresie współżyć częściej niż zwykle, kiedy indziej natomiast mogą mieć dłuższą przerwę w zbliżeniach. Ich dotychczasowa częstotliwość współżycia może też na stałe się zwiększyć lub zmniejszyć. Każda z tych sytuacji jest całkowicie normalna i naturalna, jeśli tylko im obojgu odpowiada.

Swego czasu prowadzono badania ankietowe, próbując ustalić częstotliwość współżycia różnych małżeństw i znaleźć w tym zakresie jakieś prawidłowości. Okazało się jednak, że takich prawidłowości praktycznie nie da się wskazać. Owszem, można było podać jakąś statystykę, lecz wynikała ona z bardzo dużych uśrednień. Jeśli jedno małżeństwo współżyje raz w miesiącu, a drugie trzydzieści razy, to niewątpliwie średnio współżyją po piętnaście razy w miesiącu. Czy jednak z takiej statystyki cokolwiek wynika?

Tak właśnie mniej więcej wyglądały wyniki wspomnianych badań. Badano oczywiście reprezentatywne grupy, lecz rozrzut między poszczególnymi małżeństwami w danej grupie był bardzo duży. Potwierdziło to bardzo zdecydowanie, że częstotliwość zbliżeń jest sprawą wybitnie indywidualną.

Małżonkowie mogą oczywiście zastanawiać się nad tym, czy ich życie płciowe jest dostatecznie regularne. Lecz powinni kierować się tutaj wyłącznie swoimi własnymi potrzebami i odczuciami, bardzo zdecydowanie odrzucając jakiekolwiek odniesienia statystyczne, a także wszelkie mity i stereotypy na temat podejmowania współżycia. Mitów jest tutaj całkiem sporo. Choćby taki, że „prawdziwy mężczyzna powinien codziennie”. Albo też taki, że „w małżeństwie trzeba współżyć” – małżeństwo jest miejscem pożycia seksualnego, ale przecież powinno się je podejmować nie dlatego, że „trzeba”.

W zjednoczeniu małżeńskim mąż i żona mają wyrażać siebie, a nie żadne konwencje czy stereotypy. Ich aktywność seksualna powinna wynikać z rzeczywistej potrzeby. Dlatego zastanawiając się nad regularnością swojego życia płciowego, winni pytać o to, czy zbliżenia są na tyle częste, by więź seksualna przynosiła satysfakcję, czy ta więź się rozwija, czy zaspokaja ich potrzeby seksualne.

Trzeba też przypomnieć, że akt małżeński ma służyć pogłębieniu więzi między mężem i żoną. Pragnienie budowania tej więzi, chęć okazania i wyrażenia miłości ma być pierwszą i najważniejszą przyczyną małżeńskiego spotkania. Zwracamy na to uwagę, choć powinna być to oczywista sprawa. Jednak zdarza się, że przyczyna, dla której ktoś pragnie współżycia nie ma wiele wspólnego z miłością. Czasem ktoś dąży do aktu seksualnego, aby podbudować samego siebie – pokonać kompleks niższości (dotyczy przede wszystkim mężczyzn), uciec od napięć i lęków czy też uzyskać powód do chwalenia się przed innymi. Kiedy indziej współżycie podejmowane jest w nadziei uzyskania czegoś w zamian – zdobycia przychylności małżonka, zyskania jego miłości (taka sytuacji świadczy, rzecz jasna, o zaburzeniach w małżeńskich relacjach). Bywa że absolutnie dominującym powodem zbliżenia staje się chęć zaspokojenia popędu seksualnego.

Chcemy być dobrze zrozumiani – akt seksualny oczywiście dowartościowuje małżonków, zaspokaja ich potrzeby seksualne, jest dla nich źródłem przyjemności. Nie ma w tym nic niewłaściwego, naturalną rzeczą jest też że małżonkowie oczekują od współżycia zaspokojenia takich właśnie pragnień. Problem pojawia się natomiast wtedy, gdy akt małżeński przestaje być wyrazem i znakiem miłości, dlatego że wszystkie inne związane z nim dążenia i oczekiwania całkowicie dominują jego przeżywanie. I tylko o takie sytuacje nam tutaj chodzi.

Gdy więc pytamy o to, kiedy ma mieć miejsce akt seksualny, odpowiedź brzmi: wtedy gdy pragną tego sami małżonkowie i pragną dlatego, że chcą wyrazić łączącą ich miłość.

Jednak nie jest to cała odpowiedź. Bowiem oprócz pragnień małżeństwo, aby móc przeżyć zbliżenie seksualne, musi mieć na to czas. I znów – choć wydaje się, że to stwierdzenie banalne, właśnie ono w dzisiejszej epoce jest jednym z kluczy do udanego pożycia.

Dzisiaj żyjemy wszyscy w ogromnym tempie. Staramy się załatwić jak najwięcej spraw w jak najkrótszym czasie. Wiele już napisano i wiele by jeszcze można mówić, jak negatywnie wpływa to na życie małżeńskie i rodzinne. Małżeńskie życie seksualne nie stanowi tutaj żadnego wyjątku.

Bardzo często jakość przeżycia seksualnego ustępuje miejsca ilości. Po akcie odbytym w pośpiechu, między załatwieniem jednej i drugiej sprawy pozostaje bowiem poczucie niedosytu, wrażenie powierzchowności przeżycia. Stąd rodzi się pragnienie jak najszybszego ponownego zbliżenia, które niestety przeżywane jest dokładnie tak samo i pozostawia po sobie takie same odczucia. Tymczasem każdy akt małżeński ma być świętem, chwilą wyjątkową. Przeżywany często i w pośpiechu staje się rzeczą zwyczajną, prostą czynnością relaksową, traci znaczenie czegoś szczytowego i upragnionego.

Warto przytoczyć świadectwo małżeństwa, które postanowiło sobie, że będzie współżyć tylko wówczas, gdy naprawdę ma na to czas: „Od momentu, kiedy stosujemy się do tej zasady, doświadczamy jakiejś pełni, jakiegoś ukojenia, jakiejś radości cielesnej, której nie doznawaliśmy dotąd nigdy”.

Niech jednak nikomu się nie wydaje, że mamy zamiar zachęcać małżeństwa, by swoje zbliżenia przeżywały rzadziej. Skoro twierdziliśmy wcześniej, iż częstość współżycia jest sprawą całkowicie indywidualną i równie naturalne jest współżycie raz w miesiącu, jak i kilka razy dziennie (o ile tylko wynika z prawdziwych potrzeb małżonków), to nie możemy teraz czynić w tym zakresie jakichkolwiek sugestii.

Zresztą większość małżeństw tak naprawdę wcale nie współżyje zbyt często. Możliwość przeżywania zbliżenia wynika przede wszystkim z rytmu płodności i planów odnośnie do rodzicielstwa. Oprócz tego – właśnie przy naszym tempie życia – są różne przeszkody uniemożliwiające współżycie, jak wyjazdy, wielogodzinne przebywanie poza domem, choroby itd. I choć podkreśla się, że wynikające z metod naturalnych okresy wstrzemięźliwości wzmagają atrakcyjność aktu seksualnego i odświeżają wrażenia erotyczne , to sam fakt rzadszego współżycia niewiele co może zmienić.

Nie chodzi o to, by współżyć rzadziej lecz by współżyć w lepszym czasie. Są to dwie różne sprawy.

Jeśli małżonkowie zaczną biernie czekać aż będą mieli dobry czas na intymne zbliżenie, to z całą pewnością ten czas nigdy nie nadejdzie. Zawsze będą inne ważne rzeczy do zrobienia, a akt seksualny pozostanie na ostatnim miejscu w dziennym rozkładzie zajęć. To zaś, co jest robione na końcu, bywa robione niewłaściwie.

Chodzi więc o to, by małżonkowie świadomie tworzyli swój dobry czas na intymne spotkanie. Wszyscy zgadzają się, że sfera seksualna należy do ważnych dziedzin życia małżeńskiego. Trzeba tylko wyciągnąć z tego praktyczne wnioski.

Na to, co dla nas ważne, zawsze mamy czas. Potrafimy ten czas zaplanować, odpowiednio przygotować, odsunąć na bok inne obowiązki i przedsięwzięcia. Dokładnie tak samo każde małżeństwo powinno więc traktować swoje pożycie seksualne.

Wszyscy, którzy obserwują swoją płodność, potrafią z góry w przybliżeniu określić, kiedy będą mogli współżyć. Nie powinno być więc niczym trudnym przygotowanie tego czasu. Można przecież w jakiejś mierze zaplanować zajęcia domowe i inne obowiązki – tak, by nie być wówczas zmęczonym, by nie było konieczności przesiadywania nad jakimiś pracami do późna w nocy. Można też całkiem świadomie odłożyć na później inne sprawy, wcześniej zakończyć codzienne zajęcia.

To byłoby minimalne przygotowanie czasu na zjednoczenie małżeńskie. Minimalne, za to możliwe zawsze i w każdym małżeństwie. Jednak wiele par może ten czas przygotować jeszcze lepiej – na przykład gdzieś wyjechać, zapewnić sobie kilka dni wypoczynku, a może tylko wybrać się razem do kina, oderwać się jakoś od codzienności. Tu inwencja małżonków może właściwie nie mieć granic. Oczywiście, nie wszyscy mogą sobie pozwolić na jakieś większe przedsięwzięcia. Obowiązki zawodowe i rodzinne mało komu pozwolą w każdym miesiącu urządzić sobie wypad we dwoje. Konieczność opieki nad małymi dziećmi może niekiedy uniemożliwić nawet wspólne wyjście do kina czy kawiarni. Jednak w sytuacji takiego dużego obciążenia obowiązkami tym bardziej warto przynajmniej raz na jakiś czas stanąć na głowie, aby stworzyć sobie jakieś ekstra warunki. Wtedy też szczególnie ważne jest, by zawsze co najmniej w minimalny sposób przygotować czas współżycia.

Czy takie przygotowania nie zabijają spontaniczności? Być może, co komu jednak po spontaniczności, jeśli życie seksualne mieliby prowadzić ludzie zmęczeni psychicznie i fizycznie, wykończeni codziennymi obowiązkami? Jeżeli aktywni życiowo małżonkowie pozostawią swoje pożycie samej tylko spontaniczności, bardzo prędko okaże się, że do zbliżeń dochodzi nieczęsto, a jeśli już mają miejsce, to najczęściej są one przeżyciami powierzchownymi, szybkimi, nie dającymi pełnej satysfakcji. Naprawdę, warto zrezygnować ze spontaniczności, by doświadczyć całej pełni przeżyć.

*

Szukając odpowiedzi na pytanie o najlepszy czas zbliżenia małżonków, dotąd nie mówiliśmy o sytuacji, gdy nie ma zgody w tej kwestii między mężem i żoną. A przecież dzieje się tak wcale nierzadko – jedno z małżonków pragnie współżycia, a drugie się na nie nie zgadza, bądź tez zgadza się niechętnie, po dłuższych namowach, dla świętego spokoju. Akt seksualny ma mieć miejsce, gdy pragną tego sami małżonkowie – powiedzieliśmy. Co jednak zrobić, gdy o zbliżeniu myśli tylko jedno z małżonków, drugie zaś ma w tej kwestii zdanie całkowicie odmienne?

To, że pragnienia małżonków w tej kwestii bywają różne, jest całkowicie naturalne. Trzeba pamiętać, że akt małżeński ma wielkie znaczenie dla każdego męża, a zarazem pragnienie współżycia budzi się u niego bardzo łatwo, niemal automatycznie. Natomiast obudzenie tego pragnienia u żony wymaga z reguły spełnienia naprawdę złożonych warunków. Miłość nie likwiduje tych różnic. Nic więc dziwnego, że małżonkowie się tutaj różnią – najczęściej jest tak, że to mąż pragnie zbliżenia i musi namawiać do tego żonę (sytuacje odwrotne również się zdarzają, ale znacznie rzadziej).

Nie można w tym momencie nie przytoczyć znanego tekstu św. Pawła na temat współżycia: „Niech mąż oddaje powinność małżeńską żonie, a żona mężowi. Żona nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jej mąż. Podobnie i mąż nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jego żona. Nie uchylajcie się od współżycia małżeńskiego, chyba za wspólną zgodą i tylko na pewien czas, aby poświęcić się modlitwie. Potem znowu podejmijcie współżycie, aby nie kusił was szatan, wykorzystując waszą niepowściągliwość” (1 Kor 7,3-5).

Akt małżeński nie jest ewentualną możliwością, nie jest jakimś luksusem. Bóg nakazuje regularność w pożyciu, wzajemną dyspozycyjność seksualną. Zarówno mąż jak i żona tracą w małżeństwie prawo do swobodnego rozporządzania swoim ciałem. Mają sobie nawzajem służyć aktem małżeńskim.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że w tym miejscu dyskusja się kończy. Nie, ona się tutaj dopiero rozpoczyna.

Wokół pojęcia „obowiązek małżeński” narosły pewne nieporozumienia. Tak, współżycie seksualne jest w małżeństwie obowiązkiem. Jasno to wynika z przytoczonego cytatu. Jednak tego tekstu nie można czytać w oderwaniu od całego biblijnego przekazu o małżeństwie. Nigdy nie wolno wyrywać z kontekstu cytatów biblijnych (zresztą innych cytatów również). Pozbawiając teksty biblijne kontekstu i swobodnie nimi operując można by uzasadnić praktycznie wszystko – pamiętamy, że szatan kusząc Jezusa na pustyni też cytował Biblię, aby uzasadnić swe niegodziwości.

Mówimy o tym z takim naciskiem, gdyż właśnie przez oderwane od kontekstu cytowanie zupełnie wypaczono sens pojęcia małżeńskiego obowiązku. Co bowiem jest fundamentem małżeństwa i fundamentem pożycia seksualnego? Miłość. Życzy ktoś sobie jakiegoś cytatu biblijnego na ten temat? Proszę bardzo: „Mężowie miłujcie żony i nie bądźcie dla nich przykrymi” (Kol 3,19), „Mężowie, miłujcie żony, jak Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie” (Ef 5,25).

Pojęcia obowiązku małżeńskiego nie wolno odrywać od miłości. „Dysponowanie” ciałem współmałżonka musi być przepojone miłością, pełne prawdziwej troski o niego.

Bardzo wiele z tego wynika. Przede wszystkim to, że prawdziwa miłość znosi pojęcie praw i obowiązków. W miłości nikt nie odwołuje się do takich kategorii, tylko po prostu obdarowuje sobą współmałżonka i przyjmuje dar z jego strony. Czyż można mówić o prawach i obowiązkach tam, gdzie chodzi o dar?

Obowiązek małżeński możemy tu przyrównać do obowiązków rodzicielskich. Rodzice mają obowiązek troszczyć się o swoje dzieci, jednak należy głęboko współczuć dzieciom, którymi rodzice zajmują się tylko z tego powodu. Podobnie jest z obowiązkiem małżeńskim – oczywiście istnieje, ale chodzi o to, by małżonkowie tak się troszczyli o swoją wspólnotę małżeńską, żeby nie trzeba się było do niego odwoływać.

I tak by było najprościej i najlepiej. Tam gdzie właściwie rozwija się miłość, mówienie o obowiązkach jest niepotrzebne. Jednak miłość małżeńska bywa chora, przechodzi większe i mniejsze kryzysy. Grzech pierworodny dotknął tej sfery bardzo mocno. Dlatego niekiedy jest konieczne odwołanie się do praw i obowiązków. Refleksja nad nimi pomaga zrobić rachunek sumienia, służy odnowieniu miłości, przezwyciężaniu kryzysów i pokus.

Rozważmy więc, jak pojęcie obowiązku małżeńskiego odczytywane w świetle miłości każe udzielać odpowiedzi na pytanie o to kiedy mąż i żona mają się jednoczyć w akcie małżeńskim.

W miłości na pierwszym planie jest dobro kochanego człowieka. Miłość „nie szuka swego” (1 Kor 13,5), zarówno na płaszczyźnie duchowej jak i cielesnej. Zawsze szuka dobra kochanej osoby.

Skoro więc z reguły jest tak, iż to mąż pragnie zjednoczenia seksualnego znacznie częściej niż żona, to kochająca żona będzie starała się z radością odpowiadać na jego zaproszenie, kiedy to tylko możliwe. Kiedy to tylko możliwe – a więc nie tylko wówczas, gdy w niej samej obudzi się pragnienie współżycia. Gdyby żona czekała na taką chwilę, na pewno by nie wyszła naprzeciw pragnieniom męża.

Kochająca żona będzie się więc zgadzać na seksualne spotkanie z mężem, choćby sama nie odczuwała w tym momencie żadnych pragnień czy uniesień. Przeżyty przez nią wówczas akt małżeński, mimo braku emocjonalnego odczuwania miłości, będzie aktem miłosnym w najgłębszym tego słowa znaczeniu, będzie bowiem prawdziwym darem z siebie. Prawdziwa miłość, aby uszczęśliwić kochaną osobę gotowa jest zdobyć się na wiele poświęceń.

Ważne jest przy tym, by żona na zaproszenie męża odpowiadała chętnie i radością. Odpowiedzi w rodzaju: „W porządku, wiem że to mój obowiązek. Możesz zaczynać” są zniechęcające, deprymujące i nie mają wiele wspólnego z miłością. Zgoda naprawdę wynikająca z miłości jest zawsze zgodą chętną, pełną radości, że czyni się dobro ukochanemu człowiekowi. Oddanie się z radością jest jedną z najważniejszych rzeczy, którą żona może zrobić, by mąż czuł się kochany.

Kiedy zaś żona będzie musiała odmówić, uczyni to z ogromną delikatnością i taktem. Mówiliśmy już o tym, że mężczyźni są w tej dziedzinie przewrażliwieni. Ich poczucie własnej wartości jest głęboko zakorzenione w sferze seksualnej. Odmowę współżycia bardzo łatwo mogą więc potraktować jako odrzucenie w ogóle.

Dlatego, jeśli żona nie może zgodzić się na zbliżenie, powinna szczególnie okazać mężowi swą miłość. Może to być przytulenie, jakiś inny gest, zapowiedź że na pewno będą mogli współżyć następnego dnia. Kobieta ma wiele sposobów, by osłodzić mężowi swą odmowę. Warto też pamiętać, że jeśli żona często mówi i okazuje mężowi, że lubi ich zbliżenia, jednorazowa odmowa nie będzie powodem problemów.

Trzeba też pamiętać, że nieuzasadniona odmowa może narażać męża na pokusy seksualne. Każdy z małżonków, szczególnie zaś mężczyzna, powinien umieć kierować sobą w dziedzinie płciowości. Nic nie usprawiedliwia popełniania grzechów w tej sferze (jak i zresztą w każdej innej). Pamiętając o tym, nie można jednak nie zauważać, że pokusy jakich doświadczają niektórzy mężowie są bardzo silne. Każdy człowiek ma swoją pokusę, swój grzech z którym musi się zmagać. Dla niektórych są to właśnie pokusy w sferze seksualnej. Chodzi więc o to, by żona przez swe postępowanie nie narażała męża na pokusy, a przeciwnie – pomagała mu właściwie kierować poruszeniami w dziedzinie seksualności. Jeśli współżycie jest potrzebne dla wyciszenia budzących się poruszeń, może bardzo wyraźnie stawać się obowiązkiem.

Podobnie jest, gdy akt seksualny jest potrzebny dla podtrzymania miłości między małżonkami. Również wtedy staje się obowiązkiem. Bardzo złożone bywają trudne sytuacje życia małżeńskiego. Niekiedy współżycie może odegrać taką właśnie rolę.

Wydaje się, że dosyć dużo powiedzieliśmy już o tym, w jaki sposób żona ma możliwość okazania miłości swemu mężowi. Wypada więc teraz zastanowić się, w jaki sposób mąż może dać wyraz temu, że kocha swoją żonę.

Przede wszystkim – nigdy nie wymuszając współżycia. To powinna być oczywista sprawa – przecież wszelki przymus, zwłaszcza w sferze tak delikatnej, jest dokładnym zaprzeczeniem miłości. Niestety, w bardzo wielu rodzinach, i to tzw. porządnych rodzinach, mamy tu do czynienia z poważnymi zaburzeniami. Powiedzmy więc wyraźnie: wymuszony akt małżeński czynem niegodziwym, jest grzechem. Takie współżycie niszczy miłość, burzy więź między mężem i żoną, może doprowadzić do rozpadu małżeństwa.

„Współżycie płciowe narzucone współmałżonkowi, bez liczenia się z jego stanem oraz z uzasadnionymi jego życzeniami, nie jest prawdziwym aktem miłości i sprzeciwia się temu, czego słusznie domaga się ład moralny między małżonkami” – naucza papież Paweł VI (Humanae vitae, n. 13). W pewnych sytuacjach narzucenie współżycia będzie ciężkim naruszeniem miłości bliźniego – ciężkim grzechem (na przykład wtedy, gdy lekkomyślnie naraża żonę na ciążę zagrażającą jej ciężką chorobą).

Zwrócimy jeszcze uwagę na to, że przymus może mieć charakter nie tylko fizyczny. Także presja psychiczna stwarza sytuację przymusu, który bywa równie dotkliwy jak przymus fizyczny.

Ale przecież miłość ze strony męża nie może ograniczać się do tego, że nie będzie wymuszał na swej żonie współżycia. To byłoby bardzo mało.

„Mężowie we wspólnym pożyciu z żonami pamiętajcie o tym, że są one słabsze i darzcie je szacunkiem jako współuczestniczące w łasce życia” – mówi św. Piotr (1 P 3,7). Jak to przełożyć na codzienność życia małżeńskiego?

Kochający mąż wiedząc, że żona nie będzie miała ochoty na zbliżenie, w ogóle jej tego nie zaproponuje. Zmęczenie żony, jej złe samopoczucie, przygnębienie z jakiegoś powodu, niesprzyjające warunki zewnętrzne – te i wszystkie inne podobne sytuacje będą dla męża sygnałem, żeby zrezygnować z planów intymnego zbliżenia. Jeśli zaś mąż złoży taką propozycję, uczyni to w taki sposób, by żona nie musiała obawiać się odmowy.

Właśnie. Mówiliśmy o tym, że każdą odmowę współżycia powinna cechować delikatność i takt. Oczywiście, ale przecież propozycja spotkania w akcie małżeńskim również powinna być złożona w sposób pełen miłości. To nie może być tak, że żona boi się odmówić mężowi, że zgadza się tylko dla świętego spokoju – żeby nie znosić niezadowolenia męża czy jego złych humorów.

Tak, tak, wiemy, że żony nierzadko odmawiają mężom współżycia bez powodów. Ale naprawdę to nie usprawiedliwia stwarzania atmosfery, w której żona boi się odmowy.

Podobnie nie ma sensu unoszenie się fałszywą ambicją, obrażanie się, bunt: „nie będę się prosił…” To wszystko godzi w jedność między mężem i żoną, niczego nie rozwiązuje, potęguje trudności.

Mówiliśmy więc o tym, w jaki sposób powinna postępować żona oraz o tym, jak ma zachować się mąż. Czy dałoby się znaleźć tutaj jakąś ogólną zasadę postępowania, wspólną dla męża i żony?

Tak. Tą zasadą jest wychodzenie sobie naprzeciw. Zarówno kochający mąż jak i kochająca żona będą myśleć przede wszystkim o współmałżonku, będą starać się odpowiedzieć na jego oczekiwania. Na pewno nieraz będą musieli przezwyciężać niechęć lub też pragnienie małżeńskiego zbliżenia. Czyniąc to jednak z miłości i z miłością będą chętnie (chętnie! – bo z miłości) rezygnować ze zbliżenia lub też zgadzać się na nie, po to by wyjść naprzeciw swemu współmałżonkowi.

„Moja żona wracała kiedyś z zagranicznej delegacji. – wspomina Paweł – Wiedziałem, że na pewno będzie zmęczona i zupełnie nie myślałem o tym, byśmy w dniu jej powrotu mieli współżyć. Okazało się jednak, że ona myślała zupełnie przeciwnie. Pamiętała, że nasza rozłąka trwała dość długo i wiedziała, że bardzo jestem spragniony naszych intymnych spotkań. I właśnie ona wyszła w tym dniu z inicjatywą zbliżenia”.

Agata i Krzysztof Jankowiakowie

artykuł opublikowany w piśmie Ruchu Światło-Życie „Wieczernik”

Leave a Reply