Radykalizm a nie skrajność

fot. kajaKongregacja Odpowiedzialnych bodajże A.D. 1998. Wieczorem – pokaz mody. Trochę może nietypowy, bo mamy przykłady na plus i na minus, pozytywne i negatywne – celem pokazu nie jest szokowanie kreacjami, a skłonienie widzów do myślenia. Z tego wydarzenia zapadła nam w pamięć szczególnie jedna para: on w poszarpanych, spranych dżinsach i powyciąganym swetrze, ona z  włosami w strąkach, spódnicy do kostek i starym blezerze. Komentator opisuje: „Ci oazowicze właśnie wrócili z rekolekcji. Tak bardzo kochają Pana Jezusa, że nie mają czasu zajmować się swoim wyglądem”.

No i jak to jest? Czy zajmowanie się swoim wyglądem sprzeciwia się miłości do Pana Jezusa? Czy człowiek, który przyjął Jezusa jako Pana i Zbawiciela może nie dbać o siebie, o to jak wygląda, jak pachnie, jakie uczucia i poruszenia budzi w innych? Czy ma być abnegatem używającym ewentualnie wody i mydła oraz noszącym byle jakie ciuchy?

Rzecz jasna jest i druga strona.

Czy zajmowanie się swoim wyglądem może sprzeciwiać się miłości do Pana Jezusa? Czy człowiek, który przyjął Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela może interesować się przede wszystkim swoim wyglądem, strojami, maseczkami, masażami i cenami zabiegów kosmetycznych?

Mam nadzieję, że odpowiedź na postawione pytania jest oczywista. Ale…

No właśnie, jest pewne ale.

Dar od Boga

Przyjęło się, że kwestie ubierania się i w ogóle dbania o wygląd dotyczą wyłącznie kobiet i dziewczyn, czyli płci zwanej czasem piękną. Niewątpliwie panie przywiązują (statystycznie rzecz biorąc) większą uwagę do wyglądu – swojego i cudzego – niż panowie. Ale tak naprawdę dbać o swoje ciało – w tym o to jak się wygląda – powinien każdy. Dlaczego? Dlatego, że nasze ciało jest darem od Pana Boga, jest świątynią Ducha Świętego.

Co to znaczy dbać o swoje ciało? Dbać o swoje zdrowie i dbać o swój wygląd. Po co? Aby być wiarygodnym świadkiem Jezusa Chrystusa. Jak to robić? Używając rozumu i cnoty roztropności, z poszanowaniem dla godności wynikającej z faktu, że zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże.

Kwestia dbania o zdrowie jest chyba prostsza – zdrowe odżywianie się (to co jemy i jak jemy), sport, ubiór dostosowany do pogody itd. To jest to, czego przeważnie uczymy się od dzieciństwa, co czasem wymuszają na nas rodzice („Masz czapkę? A rękawiczki?”) zanim zaczniemy i w tej kwestii używać rozumu. Może być jednak i tak, że przesadzimy nie tylko w stronę z definicji złą, ale i w dobrą (która wówczas okaże się równie zła). Wtedy dbałość o właściwe odżywianie stanie się obsesją liczenia kalorii, wtedy sport czy poczucie fizycznej sprawności zajmie pierwsze miejsce przed Panem Bogiem. Człowiek potrafi źle użyć każdej dobrej rzeczy.

A dbanie o swój wygląd? Okazywanie szacunku innym? To rzeczy z początku niby oczywiste (co nie znaczy, że łatwo jest nauczyć je dzieci): inaczej ubieramy się do szkoły, inaczej na podwórko, inaczej na wyprawę w góry czy na żagle, inaczej do teatru czy na uroczystą kolację itd. Żeby nie zniszczyć lepszych ubrań, żeby okazać szacunek, żeby było wygodnie, żeby nie zrobić sobie czy komuś innemu krzywdy. Dbanie o wygląd to też kwestia czystości, doboru kosmetyków, u pań makijażu, wizyt u kosmetyczki czy dermatologa. Dbanie o wygląd to również elegancja, gustowny strój, dostosowany do sylwetki i wieku (co dotyczy i pań, i panów). Podobnie jak w kwestiach zdrowotnych można i tu przesadzić i uczynić z własnego wyglądu bożka. Mamy wtedy do czynienia z parodią elegancji, wysztafirowaniem, z obsesyjnym poprawianiem urody, pogonią za wieczną młodością (i też może to dotyczyć i pań, i panów).

Zawsze warto pamiętać, że sam fakt, iż jakiegoś narzędzia czy gestu (bądź zachowania) można użyć w sposób niewłaściwy nie przesądza jeszcze o tym, że samo narzędzie (gest, zachowanie) jest złe. Młotkiem można wbić gwóźdź albo dać komuś po głowie, pocałunek może być gestem czystej miłości, ale może też być wyrazem samolubnej żądzy, makijaż może delikatnie poprawić czy uwypuklić urodę, ale może też mieć czysto wulgarne przesłanie.

Dlaczego piszę o tym wszystkim w piśmie oazowym skierowanym do diakonii Ruchu? Dlatego, że dostrzegam w naszym patrzeniu na kwestie cielesności i dbania o wygląd postawy skrajne. Dotyczą one przede wszystkim patrzenia na strój, wygląd kobiet. Z jednej strony mamy osoby widzące zło (albo brak samoakceptacji) w cienkiej warstwie lakieru na paznokciach i każdym muśnięciu różem czy cieniem do powiek, z drugiej całkiem spore grono histerycznie reagujące na najdrobniejszą wzmiankę o godności stroju („Mamy nosić golfy z długimi rękawami i suknie do ziemi?!”). Tymczasem prawda oczywiście leży pośrodku. Makijaż tuszujący niedoskonałości cery czy podkreślający urodę sam z siebie nie jest niczym złym, tak samo jak nie jest niczym złym sam fakt założenia przez kobietę spodni. Zawsze pozostaje pytanie  jaki  to jest makijaż i  jakie  są to spodnie (i bynajmniej nie chodzi o markę) oraz z jakiej okazji założone. Podobnie zresztą sam fakt założenia spódnicy czy sukienki nie „załatwia sprawy”. Bo wiele zależy od tego  jaka  jest ta sukienka czy spódnica.

Chrześcijanin – ubrany czy rozebrany?

Strój, ubranie – jak sama nazwa wskazuje – ma stroić i ubierać. Chodzi więc o to, by zakryć to, co powinno pozostać zakryte, i by ozdobić ciało człowieka. Czemu zakryć? Ano dlatego, że piękno ciała ludzkiego ma pewną określoną funkcję – jest elementem wzajemnego obdarowania małżonków. Nie jest przeznaczone do wystawiania na pokaz. Nie jest przeznaczone do budzenia pragnień seksualnych tam, gdzie nie powinny mieć one miejsca. Stąd zapewne ta szczególna uwaga przywiązywana – niestety nie przez wszystkich przyznających się do Jezusa – do  tego, by panie (jako że wzrokowcami są tu przede wszystkim panowie) były ubrane, a nie rozebrane. Kobieta, dziewczyna, która wybrała Jezusa stanie się antyświadectwem, jeśli będzie epatować kuszącymi głębiami dekoltu, krótką spódniczką (albo długą, ale porozcinaną), strojem sugestywnie opinającym rozmaite krągłości, bielizną wystającą spod bluzki (czy – o zgrozo – ze spodni), podkoszulką zamiast bluzki, przezroczystościami na różnych poziomach figury itp., itd. Czy rezygnacja z wymienionych cech stroju naprawdę oznacza wbijanie się w przysłowiowe już golfy? Oczywiście nie! Przecież skromność nie oznacza rezygnacji z dbania o to, by ładnie wyglądać, czy braku elegancji. Ale ile oazowiczek jest gotowe kruszyć kopie o „prawo” do noszenia spódniczek do pół uda i bielizny w charakterze „bluzek na ramiączkach”?

Uświadomiłam sobie niedawno, że najbardziej atakowane i wyśmiewane (= najtrudniejsze do przyjęcia) są dwa przejawy Nowej Kultury: rezygnacja z alkoholu i rezygnacja z nieskromnych czy mniej lub bardziej prowokujących strojów. Czasem zaś trudność sprawia nawet uznanie, że strojem kobiety jest przede wszystkim spódnica czy sukienka, szczególnie na Eucharystii. Czy dzieje się tak dlatego, że tu bardzo wyraźnie chodzi o konkret? Że czasem trzeba zrezygnować z czegoś, do czego się już przyzwyczailiśmy? Że boimy się reakcji otoczenia (które w naszym przekonaniu oczywiście tylko czeka na to, by nas wyśmiać)? Jak to jest, że chrześcijanin/chrześcijanka bez mrugnięcia okiem będzie zachowywać wymagania co do stroju stawiane przez pracodawcę (tzw. dress code), ba nawet uzna je za ochronę przed niestosownymi spojrzeniami czy uwagami ze strony klientów, ale będzie oburzać się na prośby o godny strój w kościele, o godny strój na rekolekcjach i gdzie indziej?

Być może problem leży częściowo w niemówieniu o pewnych rzeczach albo w niewłaściwym o nich mówieniu. Bo wychowywanie nastolatka i wychowywanie człowieka dorosłego (przecież problemy te tak samo dotyczą osób z Domowego Kościoła) to nie jest kwestia narzucania swojej woli czy wymagań, to nie jest kwestia wymuszania określonych zachowań. Raczej potrzebne jest pokazanie dlaczego na pewne rzeczy zwracamy uwagę. Rzeczowe wyjaśnienie i przekonująca argumentacja (odwołująca się do faktów) z pewnością przyniesie lepsze skutki. Opowiadała mi w ubiegłym roku uczestniczka oazy I stopnia (na której ksiądz zakazał noszenia „bluzek” na ramiączkach), że bunt trwał do momentu, gdy jeden z animatorów (chłopak!) zapytał „A czy wiecie, dlaczego stawiane są takie wymagania?” i po uzyskaniu odpowiedzi negatywnej spokojnie rzecz wyjaśnił, nie obwiniając dziewczyn o nic. Podobnie było na ostatniej z prowadzonych przez nas oaz rodzin – tu kapłan podzielił się refleksjami na temat sposobu ubierania się pań i swoim odbiorem – rzeczowo i bez oskarżania. Być może, gdyby panowie częściej zwracali z miłością i troską uwagę na to, co wkładają na siebie ich żony i córki i nie bali się mówić, że pewne stroje nie wzbudzają szacunku, a wręcz przeciwnie, nie byłoby problemów z ubieraniem się na rekolekcjach (i nie tylko tam). I nie byłoby sytuacji, kiedy przyjeżdżających na oazę gości wita ksiądz i niewiasta w kiecce do pół uda.

Styl życia

Czasem niewłaściwy sposób stawiania wymagań w kwestii stroju na oazie przynosi dość groteskowe efekty. Kończy się na tym, że mamy do czynienia ze swoistą schizofrenią – ludzie mają kilka specjalnych „oazowych” kreacji na „oazowe” okazje, a poza tymi okazjami ubierają się zupełnie inaczej, nie przejmując się za bardzo skromnością. Pytałam parę lat temu dziewczyny zakładające przed Eucharystią długie, zamiatające ulice spódnice, czy takie same spódnice noszą na co dzień czy choćby na imieniny do cioci. Patrzyły na mnie z kompletnym niezrozumieniem, powtarzając, że na Eucharystii ma być strój godny. No, jak najbardziej słusznie, ale czy poza Eucharystią strój już może nie być godny? Jeżeli tym godnym strojem jest (była) w ich rozumieniu kiecka do samej ziemi, to dlaczego nie noszą jej non stop? Jak tu mówić o jedności światła i życia, gdy obowiązek zachowania godności stroju zawężamy tylko do Eucharystii? A przecież strój ma być godny i na plaży, i w szkole, i na wycieczce w górach, i na studniówce. I to dotyczy zarówno pań, jak i panów – męskie obcisłości, rozchełstania i negliże też do godnego stroju się nie zaliczają.

Jak więc stawiać wymagania? Z miłością i roztropnością. „Bardzo często popełniają tutaj duszpasterze i wychowawcy ten błąd, że usiłują rzutować własne przeżycia i trudności na przeżycia dziewcząt. Przeżywając trudności z opanowaniem własnego popędu seksualnego, podchodzą do dziewcząt z pretensjami, że przez swoją nieskromność prowokują te trudności. Wtedy padają gromy upomnień na dziewczęta i kobiety z powodu ich bezwstydu, podczas gdy one w swoim sumieniu i w swojej świadomości do niczego się nie poczuwają”[1]. Trzeba więc spokojnie tłumaczyć, prosząc, a nie grożąc. Wyjaśniając przyczyny i unikając pozoru, że stawiamy zakaz dla zakazu czy nakaz dla samego nakazu. Bez ośmieszania, obwiniania i bez manipulacji („Malujesz się – to znaczy, że nie akceptujesz siebie” – owszem, czasem może tak być, ale naprawdę nie musi).

Ks. Blachnicki tak mówił: „W dziedzinie seksualnej wstyd ma szczególnie ważną, subtelną rolę do spełnienia, bo kobieta czy dziewczyna poprzez wstyd, który nakazuje jej oczywiście pewne zachowania zewnętrzne (tu już chodzi o dziedzinę tak zwanej skromności w sposobie ubierania się czy zachowania), broni się przed tym, żeby nie była traktowana przez mężczyznę jako przedmiot użycia. Kiedy zaś eksponuje ona te wartości ciała, które drażnią pociąg seksualny mężczyzny, to sama mówi: jestem przedmiotem do wzięcia. I sama siebie robi niewolnicą”[2]. Warto, by te słowa poznały uczestniczki zarówno oaz młodzieżowych, jak i oaz rodzin czy oaz dorosłych.

Żyjemy w takiej a nie innej kulturze, jesteśmy zewsząd atakowani już nie tyko brakiem skromności czy brakiem gustu, ale brakiem wszelkich zahamowań. Niech nasze piękno zewnętrzne, będące odbiciem i wyrazem piękna wewnętrznego, stanie się świadectwem wolności. Chrześcijanin ma być radykalny w swej drodze za Jezusem – ale radykalizm nie oznacza postaw skrajnych ani fanatyzmu. Służba Jezusowi ma być rozumna (por. Rz 12, 1). I pamiętajmy – najpierw przyprowadzamy ludzi do Jezusa, dopiero potem stawiamy konkretne wymagania na drodze za Nim.

Agata Jankowiak

artykuł opublikowany w piśmie „Oaza” nr 101

[1] Ks. Franciszek Blachnicki, Czystość i wstydliwość w świetle wartości osoby, „Oaza Nowego Życia stopnia podstawowego”, teksty pomocnicze, cz. I, s. 36–37.

[2] Ks. Franciszek Blachnicki, Miłość, seks, eros, agape, Wydawnictwo Światło-Życie, Kraków 2011, s. 14.

Leave a Reply