Jak spowiadać się z in vitro

konfesjonalPrzypominaniu prawdy o grzechu musi zawsze towarzyszyć przypominanie prawdy o przebaczeniu. Dotyczy to również osób, które zdecydowały się na in vitro i dziś czują się napiętnowane.

Do naszej redakcji przyszedł list, który zwraca uwagę na ważny wymiar sprawy in vitro, który w ferworze aktualnej walki o ustawę sejmową może umknąć naszej uwadze. „Jak mam spowiadać się z tego, że mam dziecko poczęte w wyniku zabiegu in vitro?” – pyta autor listu.

Mam żałować, że mam dziecko?

Oto jego opowieść. „Jestem bezpłodny. Po ślubie staraliśmy się o powiększenie rodziny, a gdy to nie udawało się, wybraliśmy się do lekarza. Jednego, drugiego, kolejnego. Starania o dziecko moja żona znosiła coraz gorzej psychicznie. I wtedy któryś z lekarzy orzekł, że pozostaje tylko in vitro. O naprotechnologii nikt nam nie powiedział. Kilka lat temu być może sami nie wiedzieli. Wiedziałem, że Kościół jest przeciwny tej metodzie, choć moja wiedza była cząstkowa. Myślałem, że chodzi tylko o zabijanie nadliczbowych embrionów. Zadzwoniłem więc do kliniki i powiedziałem, że zgadzamy się na in vitro, ale bez mrożenia zarodków i z zapłodnieniem tylko tylu, ile będzie następnie transferowanych. W międzyczasie zadzwoniłem do księdza, o którym słyszałem, że jest specjalistą od bioetyki, i zakonnika, który zajmuje się rodzinami w trudnych sytuacjach życiowych.

Zapytałem też księdza w konfesjonale. Zadałem to samo pytanie: czy jest coś złego w in vitro, gdy nie dochodzi do zabijania dzieci? gdy nie ma nadliczbowych embrionów? Powiedzieli mi, że nie. Dzisiaj mamy rodzinę. Nasze dziecko ma już ponad 6 lat, jest rezolutne i inteligentne. Jesteśmy szczęśliwi i myślimy o adoptowaniu kolejnego. A ja słyszę, że jestem złym człowiekiem, że uprawiam bardziej wyrafinowaną aborcję. Że osoby takie jak ja są na skraju Kościoła. Temperatura rośnie, bo debata się zaostrza. Za chwilę usłyszę, że zasługuję na ekskomunikę. A może zasługuję? W ogóle nie rozumiem argumentów o tym, że in vitro to odarcie z tajemnicy, że to zabieg techniczny bez miłości. Czy osoby, które tak twierdzą, wiedzą, jakie męki trzeba przejść i jaką miłością wzajemną małżonkowie muszą się wykazać, by całą tę procedurę przetrwać? Jestem wdzięczny Bogu, że mam dziecko. Co wieczór modlimy się z żoną, z nim i dziękujemy za kolejny dzień, jaki dostaliśmy razem”.

Każde dziecko jest z miłości Boga

Dla prawidłowej oceny moralnej jakiegoś czynu trzeba uwzględnić moment decyzji. Kilka lat temu małżonkowie decydujący się na zapłodnienie in vitro mogli nie mieć pełnej wiedzy o moralnej ocenie tej procedury. W takim przypadku można mówić o znacznym zmniejszeniu winy lub nawet o jej braku. Tym bardziej jeśli ktoś, tak jak autor listu, próbował uczciwie rozwiać swoje wątpliwości i zadbał o to, by nie było nadliczbowych embrionów. Oczywiście jeśli jakiś niepokój sumienia pozostaje, to zawsze warto opowiedzieć o całej sytuacji w konfesjonale, oddając wszystko miłosierdziu Bożemu. To, że metoda in vitro jest moralnie naganna, nie oznacza jakiegokolwiek obciążania winą czy jakimkolwiek stygmatem dzieci, które przyszły na świat tą drogą. Mówi o tym bardzo jasno watykańska instrukcja „Donum vitae” z 1987 r.: „Chociaż nie można aprobować sposobu, przez który dokonuje się poczęcie w FIVET (in vitro), każde dziecko przychodzące na świat ma być przyjęte jako żywy dar dobroci Bożej i wychowane z miłością”.

Ks. Antoni Bartoszek, moralista, wyjaśnia: – Na tym polega tajemnica miłości Boga, że każde życie ludzkie jest święte. I to, które poczęło się naturalnie, i to, które zostało implantowane do macicy po zabiegu in vitro, i to, które jest zamrożone; to, które się urodziło, i to, które zostało zabite w aborcji; to, które poczęło się w grzechu, i to, które poczęło się z gwałtu. Każde życie jest święte i kochane przez Boga. – Dobrze, że dyskusja nad in vitro jest gorąca – podkreśla ks. Bartoszek. – Bo bez względu na to, jaki będzie wynik głosowań w parlamencie, świadomość moralna będzie o wiele głębsza, zarówno w społeczeństwie, jak i w Kościele. Jest zatem większa szansa, iż zarówno rodzice, jak i lekarze nie będą działać w nieświadomości moralnej. Podobnie księża będą mogli i potrafili bardziej precyzyjnie doradzać, zarówno w konfesjonale, jak i w zwykłych rozmowach. Oczywiście trzeba czynić wszystko, aby uchwalić prawo sprzeciwiające się in vitro, bo godziwe prawo ma głęboko wychowawczy charakter.

Dylematy w konfesjonale

Ojciec Jordan Śliwiński, odpowiedzialny za szkołę spowiedników w Krakowie, zwraca uwagę, że metoda in vitro może rodzić jeszcze wiele innych moralnych dylematów, z którymi ludzie mogą przyjść do konfesjonału. – Jeśli na przykład po iluś nieudanych próbach implantacji zarodka kobieta, umęczona medyczną procedurą, będzie chciała zrezygnować, co stanie się z pozostałymi zamrożonymi zarodkami? W takiej sytuacji namawiałbym do kontynuowania zabiegu, aby ratować zagrożone życie – przekonuje o. Jordan. Ksiądz Andrzej Muszala, bioetyk z Krakowa, zauważa, że generalnie najtrudniejszym problemem przy in vitro jest sprawa losu zamrożonych ludzkich zarodków. – Jeśli ktoś ma już dziecko z in vitro i przychodzi do mnie z wątpliwościami, to zawsze pytam, co z nadliczbowymi embrionami. Jeśli okazuje się, że są takie, to namawiam wtedy do tego, żeby dać im szansę przeżycia, czyli do kolejnej implantacji. To jest coś, co nazywam pokutą pro life – mówi ks. Muszala. Takich nadliczbowych zarodków od jednej pary może być kilkanaście. Co wtedy? Pojawiają się moralne dylematy trudne do rozwiązania.

W jednym z sejmowych projektów pojawił się również taki, który zezwala na adopcję nadliczbowych zarodków przez osoby trzecie. Na razie nie ma jednoznacznej oceny moralnej tego typu inicjatywy ze strony Kościoła. Najnowsza instrukcja bioetyczna „Dignitas personae” z 2008 roku stwierdza, że ta propozycja jest „godna pochwały co do intencji uszanowania i obrony życia ludzkiego”, ale niesie ze sobą wiele problemów. Nie ma więc ani zachęty, ani jednoznacznego zakazu. Ks. Andrzej Muszala opowiada się za taką możliwością. – Tego typu prenatalna adopcja kierowałaby się tą samą logiką co tzw. okna życia. Ratujemy ludzkie życie, także wtedy, gdy dziecko będzie pozbawione swoich naturalnych rodziców. Tak jak okno życia nie oznacza akceptacji dla faktu porzucania dzieci przez rodziców, tak samo adopcja zarodków nie oznacza popierania samej procedury in vitro – tłumaczy.

Szanujmy wrażliwość niepłodnych

Prawo moralne nigdy nie jest przeciwko człowiekowi, ale zawsze dla człowieka, chroni jego dobro. Nawet wtedy, gdy w jakiejś sprawie prawo przyjmuje postać zakazu, to jednak zawsze chodzi o obronę pozytywnej wartości. W przypadku sprzeciwu wobec in vitro chodzi o prawo do życia i rozwoju każdego ludzkiego zarodka (czyli małego człowieka). Drugim istotnym motywem jest ochrona godności samego momentu przekazywania życia. Mówiąc całkiem wprost, Kościół broni wartości seksu, uważając, że tylko ludzka, fizyczna miłość małżonków jest właściwym „miejscem”, w którym może powstawać nowy człowiek. „Gazeta Wyborcza” i media o podobnej opcji światopoglądowej za wszelką cenę usiłują zasugerować, że księża pastwią się nad dziećmi poczętymi z in vitro, odmawiając im chrztu. Proszę zwrócić uwagę np. na tytuły typu „Wyklęte in vitro”. To typowy zabieg propagandowy, który ma wpływać na emocje i nastawić wrogo do nauczania Kościoła. Uczucia przemawiają silniej niż racjonalne argumenty.

Małżonkowie, którzy mają już dzieci z in vitro, mogą odbierać nauczanie Kościoła jako szczególnie trudne. To od strony czysto psychologicznej jest zrozumiałe. Mają prawo być na tym punkcie przewrażliwieni. Niewątpliwie duszpasterze muszą wobec takich ludzi wykazać się wielkim taktem, cierpliwością i zrozumieniem dla cierpienia, którym jest niepłodność. Powinni docenić to, że intencja ludzi decydujących się na in vitro, czyli chęć posiadania naturalnego potomstwa, jest z gruntu dobra. Sama intencja nie decyduje jeszcze o godziwości czynów (cel nie uświęca środków), ale błędem jest także ignorowanie tej dobrej intencji przy ocenie moralnej czynu. Wydaje mi się, że niektóre wypowiedzi ze strony przedstawicieli Kościoła, które padały w publicznej debacie, nie zawsze liczyły się z wrażliwością ludzi cierpiących na bezpłodność. Owszem, obowiązkiem wspólnoty wiary jest nazywanie po imieniu grzechu, ale chodzi o robienie tego w taki sposób, by ludzie uznali swój grzech i odnaleźli drogę do pojednania z Bogiem, ze wspólnotą i z sobą. W przypadku małżonków po in vitro droga do takiej duchowej przemiany może być trudna i długa. Rolą duszpasterzy nie jest utrudnianie tego procesu, ale wspieranie na każdym jego etapie.

ks. Tomasz Jaklewicz

Artykuł opublikowany w „Gościu Niedzielnym” nr 44/2010, umieszczono w serwisie za zgodą redakcji „Gościa Niedzielnego”

Leave a Reply