Była moc. Każdego dnia

Choć już tydzień minął od naszej wizyty na Ukrainie, to wrażenia z warsztatów nie słabną, a wręcz się wzmacniają. Od razu po przyjeździe dzieliliśmy się przeżyciami w naszej rodzinie, a kilka dni temu dzieliłem się również z kolegami wodzirejami z naszej grupy Freak Frak. Reakcje były takie:  „Andrzeju, jak ja ci zazdroszczę!” Ale również – „Jeśli będziesz się tam wybierał, to powiedz jak ci pomóc, żeby znowu było tak pięknie.”- Bo rzeczywiście było pięknie.

Iskra

W maju br., będąc na sympozjum związanym z Narodowym Kongresem Trzeźwości w sejmie, spotkałem księdza Igora Kozankiewicza, dyrektora oddziału Caritas w Drohobyczu na Ukrainie. Po naprawdę krótkim przedstawieniu się ksiądz z troską zauważył, że dobrze by było zorganizować warsztaty animatorów prowadzących wesela bezalkoholowe, gdyż u nich, na Ukrainie, piją jeszcze więcej niż w Polsce, i nie ma takich propozycji prowadzenia wesel jak w Polsce. Niewiele myśląc zaproponowałem: to ja do księdza przyjadę i poprowadzę!

Przygotowania

Ksiądz poszukiwał funduszy na organizację warsztatów, ośrodka, gdzie miałyby  się one odbyć, oraz uczestników. – Ja przygotowywałem program: Wesele bezalkoholowe na Ukrainie. – A jeśli wesele ukraińskie, to i tamtejsze zwyczaje i oczywiście muzyka.

Poszczęściło się nam obu. Ksiądz Igor dostał wsparcie finansowe od Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Warszawie (PARPA); a ja nawiązałem kontakt ze znajomą z Ukrainy, która jest członkiem Diakonii Wyzwolenia w Częstochowie. Szybko okazało się, że jej siostra Maria, może mi pomóc, gdyż mieszka koło Drohobycza i weźmie udział w warsztatach. Jako, że obie też znają księdza Igora, nie musiałem nikogo specjalnie zachęcać. Pięknie – pomyślałem. To ja też mam wsparcie, choćby w pokonywaniu bariery językowej. Cyrylicę znam i język rosyjski trochę też, ale osoba z Ukrainy, znająca tamtejsze zwyczaje i język polski to naprawdę duża pomoc.

Pierwsze wrażenie

Podróż do Drohobycza minęła bardzo sprawnie. Na granicy odprawa trwała tylko 1 godzinę i 20 minut, tak że dystans 1300 km pokonaliśmy w dziewięć godzin. Chociaż wyjechaliśmy dopiero o siódmej rano, to dotarliśmy tuż po zmierzchu – ostatni kilometr do samego ośrodka po betonowych płytach w głąb lasu.

A tam w ośrodku „Nazaret” już na nas czekali. Sami faceci. Twarze zarośnięte. Ciemno, zimno i trochę strasznie. Ale nic. Rozpakowaliśmy się. Obok naszego pokoju znajdowała się ładna, nieduża sala, więc myślę sobie: dla grupy czterdziestoosobowej miejsce na warsztaty w sam raz.

Poprosiłem panów, by zrobili nam jakąś przekąskę, bo do kolacji jeszcze dwie godziny. W każdym kraju jedzenie jest trochę inne, ale pierwsze odczucie na widok „przekąski” było mniej więcej takie: w więzieniu chyba żywią podobnie – sucha kromka, ryba w oleju i plasterki słoniny.

Zaraz też panowie zaprowadzili nas do osobnego, nowo wyremontowanego budynku. A tam piękna, duża sala. Szybko oceniłem, że 150 osób spokojnie mogłoby się tam bawić. Miałem jednak wrażenie, że godzinę wcześniej wyszli stamtąd robotnicy, którzy robili właśnie gładzie tynkowe. Oddechu nie można było głębszego wziąć, bo pył się w oskrzelach osadzał, a na podłodze sporo kurzu budowlanego. Jak by umyć tu podłogę z 5-6 razy, często zmieniając wodę, to może… Ale do następnego dnia było ciężko. Myślę sobie – łatwo nie będzie, tylko jak to powiedzieć osobom, które widać, że całe serce w to włożyły, by było jak najlepiej. Ubrudzimy się, umęczymy i nie zbudujemy wrażenia przytulności. Czterdzieści osób w tej dużej sali po prostu zginie. Musimy poczekać do jutra. Ksiądz przyjedzie i zdecyduje.

Dużo tańca i radości – twórczej radości

Rano rzeczywiście podjęliśmy decyzję z księdzem, że lepiej będzie zajęcia poprowadzić na małej sali.

Rozłożyliśmy sprzęt i przygotowaliśmy wszystko. Zaczęliśmy od razu tańcem. Grupa okazała się mieszana pół na pół, a wiekowo różnie, i młodzież i dorośli. Mężczyźni, którzy nas powitali dnia poprzedniego, okazali się być mieszkańcami tego miejsca, ale część z nich również wzięła udział w warsztatach. Bardzo szybko się też okazało, że bariery językowej, której się obawiałem, po prostu nie ma, chociaż ze względu na lekką trudność w zrozumieniu słów uczestnicy z większym skupieniem zwracali uwagę na pokazywane figury taneczne i w efekcie uczyli się o wiele szybciej.

A przed kolacją uczestniczyliśmy we mszy św. w cerkwi, wybudowanej na terenie ośrodka. Msza święta w obrządku grekokatolickim. Cała śpiewana. Dla mnie osobiście wielkie przeżycie.

W ciągu tego dnia nauczyliśmy się wielu tańców integracyjnych, tańców lednickich i opracowaliśmy scenariusz wesela ukraińskiego. Choć był to dla nas wszystkich duży wysiłek fizyczny, to każdy był uśmiechnięty i chyba zadziwiony, ile można wykrzesać radości podczas wspólnej zabawy. Tego dnia również wybraliśmy – na potrzebę warsztatów oczywiście – Pannę Młodą i Pana Młodego oraz rodziców Państwa Młodych, bo już w sobotę miało odbyć się – tu na Ukrainie – wesele bezalkoholowe! Czyli Bal Animatora (słowo wodzirej tu nie jest znane).

Kolejne dni warsztatów i działania „w tle”

Po zajęciach pierwszego dnia poprosiłem pana, który dał nam klucze do pokoju, by zmył podłogę w sali, w której tańczymy, bo na podłodze zbiera się biały pył. Uśmiechnął się i powiedział, że się tym zajmie. Moje zdziwienie było ogromne, gdy okazało się, że w kolejne dni rano i wieczorem również tę podłogę już sam z siebie zmywał!

Okazało się, że grupa mężczyzn mieszkających w tym ośrodku to ludzie wychodzący z uzależnień. Alkohol, narkotyki i hazard. Był wśród nich również ksiądz. Sami pieką tam chleb, gotują, sprzątają. Na co dzień pomagają przy pracach budowlanych. Grupa jest pod opieką psychologa i terapeuty. Rzeczywiście dużo dobrego od nich otrzymaliśmy.

Większość uczestników warsztatów dojeżdżała codziennie. A zajęcia chyba im się podobały, bo sporo osób spoza warsztatów dowiedziało się o tym dziele i chciało się z nami bawić na „Weselu Bezalkoholowym”. Podjęliśmy więc decyzję, że Wesele odbędzie się w tej większej sali. W pierwszej chwili miałem obawy jak to wyjdzie, ale rozwiały się one już w momencie wejścia na salę.

A tam – czysto. Miejsce przewietrzone. Dmuchawy pracują, bo trochę chłodno. Panowie z ośrodka pomogli mi przenieść cały sprzęt. Na sali około trzydziestu osób i każda coś robi. Dekorują salę, ustawiają stoły i krzesła, ktoś układa kanapki – od razu pojawiło się we mnie poczucie, że tego dnia wydarzy się coś pięknego.

 Alkohol? A na co to komu! – czyli recepta na wesele bezalkoholowe

Codziennie była msza. Tego dnia również. A w cerkwi pełno ludzi. Pewnie wszyscy na to zapowiadane Wesele bezalkoholowe.

I rzeczywiście – wszyscy z kościoła udali się na salę weselną. A było nas około stu osób!

Na początku jak zwykle rodzice powitali Młodych chlebem. Potem Młodzi podzielili się nim z gośćmi weselnymi. Tańce rozpoczęliśmy polonezem. To wprawdzie polski taniec, ale jakże piękny! I od razu widać, że goście chcą się bawić. A potem zabawa na całego. Tort, podziękowanie rodzicom, walc miłości i oczepiny. Wszyscy bawili się świetnie i z uśmiechem na twarzy. Nikt się nie rozglądał za wspomagaczem. Na koniec zaśpiewaliśmy i pobłogosławiliśmy się nawzajem – po ukraińsku oczywiście!

Osobiście, choć byłem tam tylko cztery dni i dużo wysiłku mnie to kosztowało, to wróciłem radosny i szczęśliwy, tak jakbym był na dwutygodniowym urlopie. Była moc. Każdego dnia.

Tyle dobrego mnie tam spotkało, że jeszcze pewnie tam wrócę.

Слава Ісусу Христу

Andrzej Kuś

Wrocławska Diakonia Wyzwolenia