Zepchnięci

Kilka dni temu, podczas deszczowego dnia, siedziałem przy kawie ze znajomą i rozmawialiśmy o Polakach na Gibraltarze. O tym, że tylko niewielka ich część chodzi do kościoła i co z tym moglibyśmy zrobić. Kanwą było spotkanie na finale Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Tarifie, kilkadziesiąt kilometrów stąd. Pominę tutaj całkowicie temat samej WOŚP, bo chciałbym o czymś innym napisać.

mf3

Spotkanie młodzieży franciszkańskiej. Drama o grzechu pierworodnym.

Spotkałem tam całkiem sporą grupę Polaków, niestety większość z nich nie uczestniczy w polskojęzycznych mszach, a wygląda na to, że i w innych też. Zauważyłem, że starają się mnie unikać i obchodzić szerokim łukiem. Nawet nie wiedzieli, jak się ze mną przywitać. Niestety, pokazuje to proces odejścia od chrześcijaństwa i wszelkich jego przejawów. Stało się to powodem moich marudzeń przy kawie.

W trakcie rozmowy usłyszałem zdanie, że mam się nie martwić, bo oni i tak nie chodzą do kościoła, co niejako zwalnia mnie od odpowiedzialności za nich. Tak, coś w tym jest. Można zwolnić się od odpowiedzialności za tych, którzy nie wierzą! Stać w pozycji obronnej z obawy przed atakiem z ich strony. Przymilać się do nich, uśmiechać, pokazywać, że jest się fajnym, prawie takim samym jak oni, tylko, że niestety wierzącym. Coś jest nie tak. Czy naprawdę mamy jakiś skarb, który także i im możemy zaproponować? Nie chodzi tu o zwerbowanie ich do naszej bandy, ale o zaproponowanie czegoś zachwycającego, a nie towaru z wyprzedaży, którego nawet nasi już nie chcą brać. Rodzi się pytanie, czy sami jeszcze wierzymy w to, co głosimy? A co dopiero, czy żyjemy tak, jak głosimy?

mf1

Spotkanie młodzieży franciszkańskiej. Drama o grzechu pierworodnym.

W jednej z czytanych przeze mnie ostatnio książek padło wiele zarzutów wobec chrześcijan, że żyją wbrew temu, co głoszą. Że chrześcijaństwo coraz mniej przypomina radosną więź z Kimś, kto kocha. Pozostaje rutyna, przyzwyczajenie, dzięki któremu można sobie jakoś radzimy z przeciwnościami losu. Większość widocznych elementów chrześcijaństwa stała się tylko pustym rytem, który nie zmienia naszego życia. A co dopiero ma zmienić życie innych. Na poziomie organizacji dobroczynnych może i jesteśmy postrzegani jako liczący się zawodnik, ale przegrywamy jak wzór życia i relacji z innymi. Niedawno w wiadomościach widziałem chrześcijan prześladujących muzułmanów w jednym z afrykańskich krajów (z reguły jest odwrotnie). Tak nie może być. Co innego bronić się przed przemocą, a co innego niszczyć innych, nawet jeśli to oni pierwsi zaczęli. Coś z nami jest nie tak. Nie tylko z tym szalonym światem, ale i z nami, chrześcijanami. To nie tylko świat spycha nas w niebyt i nieistnienie w życiu publicznym, sami się spychamy w otchłań formalizmu i fasadowości. Z drugiej strony domagamy się uznania swoich praw wobec świata, który nas marginalizuje i bijemy na alarm, bo wróg stoi u bram naszej twierdzy. Przecież tak się nie da na dłuższą metę żyć. Na dodatek bez sensu jest komukolwiek to wszystko oferować, bo życia toto nie daje. Tak, sytuacja jest poważna, bo sami mamy kłopot ze sobą, a co dopiero ze światem. Czas się ogarnąć!

mf2

Spotkanie młodzieży franciszkańskiej. Drama o grzechu pierworodnym.

Nowa ewangelizacja to dzielenie się z innymi życiem radosnym i pełnym nadziei, z pewnością, że ma się do przekazania niezwykle radosną i dobrą dla nich (i dla nas też) nowinę. Nie dla nagrody, aby kiedyś ktoś nam to policzył, aby w ten sposób zmazać winy i niedociągnięcia. Po prostu sami znaleźliśmy źródło życia i szczęścia, a teraz chcemy, aby i inni go doświadczyli. Najpierw musimy te słowa ogłosić samym sobie. Potrzebujemy na nowo uwierzyć nie we własne wizje, ale w Boga samego. Jeśli nie odnowimy się w wierze, zginiemy. Nasza wiara nie ma być czymś tylko zewnętrznym albo skrzętnie chowanym przed innymi. Ma być po prostu podstawową częścią naszego codziennego życia. Jego fundamentem.

mf4

Takiej prostej radości z dzielenia się życiem przenikniętym wiarą doświadczyłem tego wieczoru podczas spotkania młodzieży franciszkańskiej. Mówiliśmy dziś o grzechu. Trudny temat, zwłaszcza dla dwunasto-, czternastolatków. Ale poszło nam super i myślę, że coś tam załapali. Ja też po raz pierwszy starałem się powiedzieć pełną wersję tego, co zwykle mówię o tym po polsku, i nawet mi jakoś poszło. Także dorośli, którzy współprowadzą ze mną spotkania, mówili, że była to dla nich głęboka refleksja na ten temat.

Tak więc jest jakieś sensowne rozwiązanie tego napięcie zarówno wewnętrznego, jak i zewnętrznego. Najpierw trzeba uwierzyć Bogu, potem dostosować do Niego swoje życie, a potem po prostu otwarcie żyć i mówić o tym. Niby takie proste, a wcale jakoś nam tak to super nie idzie. Może dlatego, że sami spychamy się na pobocze, żeby nie rozjechał nas pędzący pojazd współczesnego świata. A może spróbować go złapać na stopa i w czasie tej podróży pokazać, że jest jednak sens i jest jakiś inny świat?

ks. Maciej Krulak