10 września to dzień, kiedy co roku Gibraltar robi się biało-czerwony. Nie ma to nic wspólnego z sympatią do naszego kraju, ani nie jest związane z niedawnym meczem z naszą narodową reprezentacją (po nim kilka osób w żartach ogłosiło mi zakaz wstępu do ich domów).
To National Day, rocznica referendum z 1967, które potwierdziło wolę mieszkańców przynależenia do Korony Brytyjskiej i początki samostanowienia tego miniaturowego państwa-miasta.
W ten dzień wyjście na ulicę nie ubranym na biało-czerwono powoduje niesamowite odróżnienie od dzikiego tłum. Wszyscy – dzieci, młodzież, dorośli, staruszkowie, psy, wózki dziecięce i inwalidzie, słowem wszyscy i wszystko jest biało-czerwone.
Acha, zapomniałem dodać, że to tutejsze kolory narodowe. Większość spieszy na główny plac, gdzie w południe odbywają się oficjalne uroczystości z puszczaniem balonów włącznie. Po południu i w nocy koncerty, a wieczorem sztuczne ognie.
Oczywiście jest także element katolicki – wieczorna msza za Gibraltar w Sanktuarium Maryi, Królowej Europy.
Ta niespełna trzydziestotysięczna społeczność podkreśla zarówno swoją autonomię, jak i przynależność do Zjednoczonego Królestwa. Wszyscy są dziś dumni z barw narodowych, a większość okien (zwłaszcza tych wychodzących na Hiszpanię) przyozdobionych jest flagami brytyjskimi i gibraltarskimi. Wcale nie mają kompleksu swoje małości czy zaściankowości. Są ciekawą mieszanką brytyjskości i hiszpańskości. Godzina i ruch jak w Hiszpanii, skrzynki na listy, budki telefoniczne, autobusy i waluta jak na wyspach. Podobnie angielski jest porządek (co rano zmywane są na mokro wszystkie ulice) czy dobra herbata, ale kuchnia, sjesta, powolność, niepunktualność czysto śródziemnomorskie. Zresztą oba języki – angielski i hiszpański, w dialekcie andaluzyjskim, mieszają się nawet w jednym zdaniu, a nawet niektóre tutejsze wyrazy są zbitką z obu języków.
Ale jest także inny wymiar tutejszej mentalności. Od czasu zaostrzenia się konfliktu na Bliskim Wschodzie, a zwłaszcza prześladowań religijnych, wzrasta liczba modlitw, czuwań i mszy o pokój. W kręgach wspólnotowych jest to ważniejszy temat niż oczekiwanie na nowego biskupa. Wspólnoty łączą się na czuwaniach. Organizowane są modlitwy międzywyznaniowe, a nawet międzyreligijne. Ludzie autentycznie modlą się o pokój. Przejmują się losem prześladowanych chrześcijan. Sami stoją niejako na pograniczu świata chrześcijańskiego i muzułmańskiego. Wszak Maroko jest odległe od nas o 20 km. To tutaj, po odbiciu Skały z rąk muzułmanów, na początku XIV w., nasz kontynent został przez króla Hiszpanii zawierzony w opiekę Maryi.
W tych dniach liczy się zarówno przynależność do lokalnej społeczności, jak i troska o innych, nawet tych oddalonych geograficznie, ale bliskich poprzez wiarę.
ks. Maciej Krulak