Trzy grosze

W tych dniach często pojawia się temat rocznicy ustąpienia Benedykta XVI i wyboru Franciszka. Także i ja chciałbym wtrącić swoje trzy grosze.

Benedykt

Jestem dogmatykiem z wykształcenia, i nie raz czytałem jego testy, zarówno te z wcześniejsze, jaki i „watykańskie”. Choć jego język mnie nie porywał, to wielkie wrażenie robiła głębia wypowiedzi. Często wczytywałem się po kilka razy w pojedyncze zdania czy frazy, a i tak dopiero po miesiącach czy latach odkrywałem kolejne znaczenie wypowiedzi. Jego decyzja o „przejściu na emeryturę” zaskoczyła mnie i ucieszyła zarazem. Nie dlatego, że miałem cokolwiek przeciw niemu, ale że dostrzegłem wielką odwagę wiary i wskazanie, iż posługa w Kościele nie ma w sobie nic z władzy w rozumieniu tego świata.

Natchnęło mnie to wielką nadzieją, że idzie nowe. Choć nie mam nawet połowy jego lat, czasami czuję się zmęczony wewnętrznymi sporami w Kościele (oczywiście na małym podwórku, które znam). Mimo, że jestem dużo młodszy, widzę, jak trudno mi zrozumieć młodzież oraz że trochę nie nadążam za zmianami, a co do sposobów komunikacji, to jestem wręcz konserwatystą. Dlatego podziwiam jego decyzję i wiarę w to, że Bóg się przecież zatroszczy, że na Benedykcie Kościół się nie kończy, że nie można się bać zmian i tego co nowe, nieznane. Pięknie jest uczyć się nie ufania sobie, lecz Bogu, i patrzenia na siebie ze zdrowym dystansem. Wszak nie wszystko muszę zrobić ja – innych też Bóg zaprasza do pracy.

Franciszek

O wyborze konklawe dowiedziałem się na lotnisku, wsiadając do samolotu. Wiedziałem jednak tylko, że kardynałowie wybrali nowego biskupa Rzymu. Kto nim został, dowiedziałem się kilka godzin później po wylądowaniu w Polsce.

Ponieważ nie śledziłem „typowań”, nowy papież nie był mi znany, ale już pierwsze jego słowa i gesty zrobiły na mnie wielkie wrażenia. Po roku widzę, że nie ma w sobie sztuczności, a naprawdę jest pełen prostoty, pokory i zarazem odwagi do wprowadzania czegoś nowego w życie Kościoła. Nie tyle mówi, co pokazuje. Nie oskarża, nie krytykuje, raczej tworzy nowe „standardy”. Z odwagą i nadzieją patrzy w przyszłość. Nie boi się, że jego wezwania mogą być źle odbierane, zwłaszcza przez środowiska, które boją się zmian. Jest otwarty na to, co nowe, a więc na to, czego sam będzie musiał się nauczyć. Ja z moim lękiem przed nowościami i zmianami jestem od niego bardziej skostniały, choć przecież dużo młodszy. Odważnie wychodzi naprzeciw wyzwaniom – decentralizacji, reform wewnątrz Stolicy Apostolskiej, problemów duszpasterskich (np. rola świeckich w Kościele, zwłaszcza kobiet, kwestia małżeństw niesakramentalnych i inne). Zawsze mógłby powiedzieć, że to może kwestia czasu, że któryś z jego następców, że jest za stary na to, że wystarczy tylko tak trochę odświeżyć, żeby nadal się kręciło…

Bardzo cieszy mnie odkładanie na bok, a nie wyrzucanie na śmieci czy kpienie z tego, co przysłania piękno i sens Kościoła. To kolejny moment, oczywiście pełen bólu, odzierania Kościoła z niepotrzebnych do zbawienia dodatków, co do których się przyzwyczailiśmy i uznaliśmy za niezbędne. To czasem swoiste narośle żyjące własnym życie, może nawet w skrajnych wypadkach pasożyty, ale za każdym razem coś, co przesłania sens, piękno, prostotę i głębię. Franciszek w inny sposób niż poprzednicy wytrąca nas z równowagi, rozumianej jako stagnacja i obrona tego, co mamy. Budzi nas do kolejnych zmagań i walki. Nie jest to miłe i sympatyczne, ale bezwzględnie konieczne. Każdy z kolejnych papieży, zwłaszcza tych ostatnich dziesięcioleci, był swoistym budzikiem dla wspólnoty wiary.

Franciszek jest dla nas wręcz wyrzutem sumienia. Nie możemy się zasłonić, jak wobec Jana Pawła II, że takiej świętości nie możemy praktykować, bo to za wysoki poziom, ani wobec Benedykta, że jego mądrość nie jest z tej ziemi i dlatego go nie rozumiemy, a czasem wręcz ignorujemy. Tutaj okazuje się, że każdy z nas może być tak prosty i wolny od rzeczy materialnych jak Franciszek. Po prostu możemy jak on otworzyć się na innych ludzi w imię Jezusa Chrystusa. To jest w zasięgu ręki każdego z nas.

Pełna nadziei dla mnie jest także jego radość. Radość z życia, wiary, spotkania z Bogiem i człowiekiem. Co jeszcze ciekawsze, to radość człowieka wiekowego, już raczej u schyłku życia (daj mu Boże długie lata). Czy ja będę w jego wieku tak radosny, skoro już teraz jestem tak marudny i zgorzkniały? Faktycznie taki Franciszek, „biedaczyna” zachwycający się wszystkimi, zwłaszcza najprostszymi, darami płynącymi od Boga. Podziwiam to, że papież nieustannie próbuje znaleźć coś pięknego i zachwycającego w każdym człowieku i każdym momencie życia. Zwłaszcza w tych, przepełnionych złymi wiadomościami i złymi przykładami życia, czasach.

Ubodzy

Franciszkowe otwarcie na człowieka i teologia, która zawsze łączy Boga z człowiekiem i nie jest teoretycznym rozważaniem o Bogu jako takim, są mi niezwykle bliskie. Ukazanie ekonomii zbawienia jako czegoś nieustanie dziejącego się, z podkreśleniem roli miłości bliźniego wynikającej z miłości, jaką obdarza nas Bóg, to także dla mnie bliskie „klimaty”. Ale muszę się przyznać, że to niestanne przypominanie o ubogich, w szerokim rozumieniu ubóstwa, stało się dla mnie wręcz wierceniem dziury w brzuchu. Uświadomiłem sobie, jak bardzo jestem skoncentrowany na sobie. Jak mało moje serce jest wielkoduszne. Lubię mówić o Bogu, ale za mało dostrzegam człowieka. Zwłaszcza tego, którego słabość i bieda (duchowa, materialna, moralna, czy jakakolwiek inna) zniekształciła mnie i poraniła. Dlatego cieszę się z działania Ducha Świętego w Kościele, z tak różnorodnych i uzupełniających się biskupów Rzymu. Od każdego uczę się wiary powiązanej z życiem, ale za każdym razem inaczej, przez co mogę wzrastać i rozwijać się. Na pewno podziwiam odwagę Franciszka, jego prostotę i radość z życia wiarą. Chciałbym jak on dać się poprowadzić, gdziekolwiek Pan pośle, i z taką ufnością realizować to, do czego mnie powołał.

ks. Maciej Krulak