Wszystko boli

Proszę się nie przejmować, nie będę stopniował bólu w moim życiu. Jednak ostatnie rekolekcje były dla mnie tak stresogennym doświadczeniem, że po nich bolały mnie wszystkie możliwe mięśnie i kilka niemożliwych też.

To był bardzo dobry czas. Dzieciaki zachowały się bardzo dobrze. Dla nas szokiem jest to, że uczestniczyło w nich prawie trzydzieści osób, czyli dwukrotnie więcej niż w poprzednich. Jednocześnie trzeba tej grupie tłumaczyć sprawy od podstaw. Sporo pracy, ale i potężna integracja i mobilizacja całej diakonii. Także równolegle prowadzone rekolekcje dla dorosłych były bardzo owocne. Zwłaszcza kilka nowych osób z wypiekami na twarzy pytało, kiedy będą następne. Jak za każdym razem z wielką radością oglądam to wspaniałe doświadczenie, kiedy ktoś jest blisko Boga.

Jednocześnie na spotkaniu widzimy, jak dużo nas kosztuje praca z młodzieżą. Nie jest łatwo, zwłaszcza z tymi, którzy nie mają oparcia w doświadczeniu wary swoich rodziców. Na dodatek dochodzi nastoletni bunt oraz wpływ grupy rówieśniczej. W pewien sposób próbujemy stworzyć takie rówieśnicze środowisko wiary. Próbujemy najpierw zaszczepić tę ideę w serca i umysły rodziców i dziadków, którzy należą do Świeckiego Zakonu Franciszkańskiego, aby przejęli się tworzeniem środowiska dla własnych dzieci i wnuków. W ten sposób będziemy mieć zapewniony dopływ młodzieży, a także osłonę modlitewną czy wsparcie logistyczne.

Wbrew pozorom nie jest łatwo przełamać niezrozumienie. Okazuje się, że najtrudniej przekonać swoich. Myślę, że trochę podobnie jest w Ruchu, gdzie nadal nie zawsze jest zrozumiała potrzeba tworzenia wspólnot w oparciu o dzieci i wnuków małżonków z Domowego Kościoła, a potem powstawania wspólnot dorosłych i kręgów rodzin dla tych, którzy przeszli formację we wspólnotach dziecięcych, młodzieżowych i studenckich. Trzeba patrzeć na całość, a nie tylko na wycinek. Widać różnicę, gdy zarówno środowisko domowe, jak i grupa rówieśnicza mówią i pokazują spójny styl życia. Nadal łatwiej jest nam dzielić całość, niż składać w jedno to, co kiedyś zostało podzielone.

Kolejną ciekawą dla mnie sprawą jest przenikanie się różnych wspólnot. Każde spotkanie dostarcza mi materiału na rozmowę także w innej wspólnocie. Ponieważ zajmuję się tutaj pięcioma, to zawsze coś sobie z jednej do drugiej przemycę. Na przykład rozważania o Modlitwie Pańskiej dla dzieciaków wykorzystam na spotkaniu Legionu Maryi, czyli najodleglejszej grupy wiekowej. Podstawą do tego rozważania jest nabożeństwo „Siedmiu Próśb” z ONŻ I stopnia.

Coraz bardziej doświadczam piękna różnorodności wspólnot i coraz bardziej je doceniam. Choć z drugiej strony doświadczam także swoistych niesnasek, a nawet rywalizacji i zazdrości pomiędzy nimi. Wychodzi cała nasz grzeszność i to, co robi z nami świat, przekręcając najpiękniejsze nawet idee. Dlatego potrzeba nam płaszczyzny jedności. Jedną z nich jest cokwartalna msza o jedność, na które zaproszone są wszelkie wspólnoty. Kolejnym jest wspomniany wcześniej projekt „7”, czyli ewangelizacja dla młodych dorosłych (takich 20-30-latków), w którym uczestniczą ludzie z różnych wspólnot.

Trochę na kanwie tygodniowego spotkania osób zaangażowanych w ten projekt zrodziła się we mnie refleksja nad kościelnym słownikiem. W naszym przepowiadaniu używamy wielu charakterystycznych zwrotów, które zasadniczo nie funkcjonują w codziennym obiegu. Nie chodzi mi tutaj o terminy ściśle fachowe, np. z liturgii, od akolitek poczynając, poprzez puryfikaterz, korporał, lawaterz, aż do kustodii czy melchizedeka, ale o zwroty, które wydają się dość znane, np. zbawienie, bliźni, a które powoli tracą znaczenie, bo są używane tylko w kontekście religijnym.

Wydaje mi się, że trzeba uczyć się nie tyle je zastępować, bo wyrugowanie ich z nauczania byłoby błędem, ale tłumaczenia ich przy każdej okazji, bo dla większości nic nie znaczą. Powoli stały się pustymi słowami, jak na przykład zwroty spalić na panewce (panewka to część dawnej broni palnej, na której spalał się proch służący do odpalenia ładunku), czy zakuć w dyby (kłoda, w którą zakuwano więźniów). Być może niedługo te chrześcijańskie zwroty będą traktowane właśnie jak nieistniejące już poza muzeum przedmioty.

Dlatego warto czasem zauważyć, że idee zbawienia można opisać także poprzez wyzwolenie, ocalenie, uratowanie. Dla własnych potrzeb tłumaczę słowo bliźni poprzez podobne, acz trochę inny, ale pasujący do kontekstu, termin bliźniak. To pozwoli nie utracić kontaktu z laicyzującym się światem, który już nawet nie za bardzo rozumie nasz chrześcijański język.

Zastanawiam się, na ile czytelne są dla współczesnego, zwłaszcza młodego człowieka: komunia, sumienie, pokuta, rozgrzeszenie, czy nawet sam grzech?Myślę, że takich terminów mamy sporo. To też jest dla mnie bolesne. Czuję, jak szybko jako chrześcijanie możemy stać się dla świata skansenem kulturowym, odwiedzanym w papciach jak muzeum. Może i ważne dla zrozumienia przeszłości, ale nie mające odpowiednika w teraźniejszości.

ks. Maciej Krulak